Zakochani w Sycylii 1/4. Catania- l'amore difficile.

 

Art & Fun District w rejonie Piazzetta Goliarda Sapienza


 

No być w Krakowie i nie wejść na Etnę?!- taki mniej więcej był nasz tok rozumowania. Z okazji niespodziewanego rozwinięcia się możliwości urlopowych zaplanowaliśmy wyjazd na Sycylię zaraz po rajdzie pieszym z Krakowa do Zakopanego. Faktem jest, że loty na wschód wyspy, w pobliże najwyższego czynnego wulkanu Europy, realizowane są właśnie z lotniska w Balicach. 

Jeszcze rano, trochę marznąc, jedliśmy obwarzanki i piliśmy kawę na klimatycznym podwórku przy Floriańskiej. Nad głową fruwały nam kopciuszki. Teraz jest po siedemnastej, za ciepło nam w tym, w czym wysiedliśmy z samolotu, a w labiryncie wąskich uliczek centrum Catanii pogwizduje jakiś canarino sopra la finestra. Odnajdujemy kamieniczkę owijającą się wokół dziedzińca-studni kipiącego od kwitnących krzewów bugenwilli, ponad które strzelają wysoko w górę rozwichrzone czupryny jukki i wielokrotnie rozgałęzione ramiona kaktusów. Przez kilka dni to będzie nasz dom. 

 

 

niesamowity dziedziniec przy Via Luigi Capuana


 

***

Catania leży mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Taorminą a Syrakuzami. To tutaj znajduje się międzynarodowe lotnisko Fontanarossa, to stąd odjeżdżają autobusy do położonego u stóp Etny Rifugio Sapienza. Miasto wydaje się więc naturalnym wyborem, jeśli chodzi o bazę wypadową do zwiedzania wschodniej Sycylii. A jednak, w Internecie można napotkać sporo ostrzeżeń przed dokonaniem takiej właśnie decyzji. Turyści narzekają na Catanię- że jest brudna, niebezpieczna, chaotyczna. Nie zrażamy się takimi opiniami, bo podobne słyszeliśmy już o Palermo. A Palermo, podobnie jak Catanię, da się pokochać, choć to miłość trudna i wymaga wysiłku. 

***

Pierwsze wrażenia po wysiadce z Alibusa kursującego pomiędzy lotniskiem a dworcem centralnym nie są zbyt pozytywne. Wysypujemy się na przyprawiające o ból głowy rondo, na którym są co prawda wymalowane pasy dla pieszych, ale skorzystanie z nich wymaga wtargnięcia na środek szosy pełnej pędzących aut oraz skuterów. Tutaj wszyscy są pewnie przyzwyczajeni do takiego stylu jazdy, dzięki czemu unikają wypadków- pocieszamy się w myślach, ale w przekonaniu tym nie utwierdzają nas raczej zaparkowane wzdłuż ulicy samochody z bocznymi szybami posklejanymi taśmą. Odchodzące od ronda ulice flankują budynki pokryte łuszczącym się tynkiem w kolorze popiołu i piasku, a na chodnikach walają się worki ze śmieciami, rozgrzebywanymi przez wychudzone, zdziczałe koty. Ciężko wypatrzyć jakąś trattorię, wszędzie serwują albo biryani, albo kebab halal. Na ławkach przy boisku do koszykówki drzemią bezdomni. 
 
Docieramy do Piazza Carlo Alberto di Savoia objętego, niczym skrzydłami, budynkami dawnego klasztoru odchodzącymi od rzeźbiarskiej fasady kościoła Madonna del Carmine. Wiatr przegania po pustym placu porozrywane kartony. W dodatku, nie wiedzieć czemu, śmierdzi tu surową rybą. Trochę błądzimy, próbując przedrzeć się do Via Etnea- głównej arterii turystycznego centrum. Ulica jak ulica, nic specjalnego. Tyle że szersza i czystsza niż te boczne. Via Etnea ma też (jak Via Vittorio Emanuele w Palermo) swoje Quattro Canti- placyk wyznaczony przez cztery identyczne fasady pałaców. Tyle że dużo skromniejszych niż te w stolicy wyspy. Wędrujemy w kierunku katedry, pod którą pewien brodaty jegomość wykrzykuje coś w nieznanym nikomu języku. Sądząc po jego wyglądzie, mogą to być przepowiednie o końcu świata. Kolejny, posługujący się tym samym narzeczem, spaceruje po prostokącie wyznaczonym przez Via Pardo, Via Gisira, Via AuteriVia Zappalà-Gemelli, płosząc instagramerki usiłujące zrobić sobie zdjęcie z kolorowymi parasolkami zawieszonymi nad ulicami. Jeszcze jeden, tyle że łysy i bez brody, klęczy oparty czołem o bruk pod marketem spożywczym, wokół którego rozstawiły się stragany z oryginalnymi podróbkami markowego obuwia sportowego. Próbujemy złapać chwilę wytchnienia w Giardino Bellini, ale zamiast śpiewu ptaków słyszymy dźwięki twista. Jakiś staruszek przytargał tutaj ze sobą ogromny głośnik, który rozstawił w nadziei na zebranie drobnej jałmużny. W zamian raczy przechodniów muzyką Elvisa. 
 
 
 
 
parasolki ponad Via Gisira


 


***


Kolejnego dnia rano wstajemy z mocnym postanowieniem dogłębniejszego wgryzienia się w architekturę i klimat miasta. Grawitując w kierunku Via Etnea, przechodzimy znów przez Piazza Carlo Alberto. A ten uległ przez noc magicznej przemianie. Stając na schodach kościoła, widzimy morze pasiastych daszków. Nurkujemy pomiędzy stragany z owocami, bardzo świeżymi frutti di mare (kraby niepewnie drepczą po lodzie) i ogromnymi okazami mieczników. ,,Benvenuti in Catania!"- krzyczy do nas jeden ze sprzedawców, jako że na kilometr cuchniemy turystą. Kupujemy czarne od słońca truskawki z Syrakuz oraz obłędnie soczystego melona, którego zjemy wieczorem z prosciutto. W kąciku placu nasz wzrok przyciąga stoisko z pięknie zdobionymi naczyniami do tadżinu. 
 
 
 
magiczna przemiana Piazza Carlo Alberto


 
 
 
Lekko oszołomieni, płyniemy do głównej ulicy, wytyczonej pod koniec XVII w. po katastrofalnym trzęsieniu ziemi, które niemal całkowicie zniszczyło miasto i doprowadziło do śmierci 2/3 jego mieszkańców.  Via Etnea. Teraz już rozumiemy jej nazwę. Nie chodzi o kamień lawowy, którym ją wybrukowano, ale raczej o widok, który odsłania się w jej perspektywie. Oto ona. Jej wysokość stratowulkan, zasłaniająca kokieteryjnie małą chmurką swoje wielkie, czarne brzuszysko. 
 
Przy Via Etnea oraz na placach nanizanych na jej oś znajduje się sporo ważnych i jedynych w swoim rodzaju zabytków- na przykład czarny, zbudowany ze skały wulkanicznej rzymski amfiteatr (Piazza Stesicoro), fontanna ze słoniem dźwigającym na plecach egipski obelisk (Piazza Duomo) czy Fontana dell'Amenano- jedyne miejsce, w którym można zobaczyć podziemną rzekę przepływającą pod miastem (też Piazza Duomo). 
 
 
 
rzymski amfiteatr na Piazza Stesicoro


 
 
 
Piazza Duomo

 
 
Fontana dell'Amenano


 
 
Duomo to oczywiście katedra, tu pod wezwaniem św. Agaty. Święta Agata, jako patronka miasta, ma jeszcze jeden swój kościół- przy opactwie zaraz na przeciwko duomo. Wspinamy się na jego kopułę, gdzie, po pokonaniu wąskich, krętych schodków z sygnalizacją świetlną, podziwiamy widok na dachy Catanii oraz górującą ponad nimi Etnę. Co ciekawe, na cześć sycylijskiej męczennicy nie tylko wznosi się kościoły, ale i przyrządza specjalne słodycze w kształcie... piersi. W jednej z katańskich kawiarni próbujemy nawet nasączonego likierem i oblanego lukrem biszkoptu zwieńczonego kandyzowaną wisienką, ale cassatella di sant'Agata wydaje nam się jednak przesadnie słodka. Pozostaniemy raczej w team cannolo...
 
 
 
katedra św. Agaty widziana z kościoła św. Agaty




 
widok z kościoła św.Agaty w kierunku Etny


 
 
 
cassatella di sant'Agata


 
 
 
Po dojściu do Porta Uzeda, bramy miejskiej poświęconej pomysłodawcy XVII-wiecznej odbudowy Catanii, odważnie zapuszczamy się w boczne uliczki.  Zaczynamy od tych osłoniętych parasolkami. Wieczorem zajęte były całkowicie przez ogródki restauracji, rankiem podobnie jak Piazza Carlo Alberto zmieniły się w wielkie targowisko. Słuchając melodyjnych nawoływań sprzedawców, płyniemy ku Via Crociferi- wpisanej na listę światowego dziedzictwa Unesco ulicy barokowych kościołów i pałaców. 
 
 
 
Via Crociferi


 
 
 
Ale pośród barokowej zabudowy szukamy też utopionych jak rodzynki w cieście starszych budowli. I znajdujemy je: średniowieczny Castello Ursino, starożytne termy, odeon, oblepiony kamienicami kolejny amfiteatr, tym razem grecko-rzymski.
 
 
 
 
Castello Ursino


 
 
 
Terme della Rotonda


 
 
 
amfiteatr grecko-rzymski




 
odeon


 
widok z teatru w kierunku kościoła San Filippo Neri

 
 
Na Piazza Dante zadziwia nas kościół San Nicolò l'Arena z niedokończoną fasadą. W przyklejonych do niego budynkach poklasztornych mieści się dzisiaj uniwersytet. Na Piazza Vincenzo Bellini zatrzymuje nas policja. Chwilowo nie można przechodzić przez plac, ponieważ... kręcony jest tutaj właśnie serial kryminalny. Stojąc pod kwitnącymi na fioletowoniebiesko drzewami jakarandy obserwujemy powtarzaną kilkukrotnie scenę doprowadzania aresztowanych na komisariat. 
 
 
 
 
San Nicolò l'Arena


 
 
fragment rzymskiej ulicy przy Piazza Dante


 
 
Mijamy upchnięty pomiędzy kamienne mury i żelazne bramy niewielki ogród botaniczny. Wytyczoną w prostej linii ulicą czterokrotnie zmieniającą nazwę idziemy w stronę morza. Docieramy do San Giovanni li Cuti, niewielkiej plaży składającej się z wyoblonych przez fale kamieni lawowych. Aby znaleźć plażę piaszczystą, musielibyśmy iść w stronę lotniska. Ale tutaj jest dobrze. Grzejemy się na skałach i obserwujemy łypiące spod nich kraby. A także dziwne manewry widocznego w oddali olbrzymiego statku pasażerskiego próbującego wpłynąć do portu (potem usłyszymy w wiadomościach, że uderzył w nabrzeże...). 
 
 
 
San Giovanni li Cuti


 
 
Zastanawiamy się gdzie zjemy dzisiaj kolację. Może  ulegniemy nawoływaniom kelnerów czatujących pod lokalami w rejonie Via Gisira? A może usiądziemy w którejś ze spokojniejszych trattorii przy Cortile delle Belle, niegdyś okupowanym (zgodnie z nazwą) przez panie lekkich obyczajów, a dzisiaj przez artystów? Jedno jest pewne- zawróciła nam w głowie ta Catania...
 



Cortile delle Belle



katański kot



 
 

Komentarze