Jesiennie i Radosno 2/3. Radosno i Rogowiec.

ruiny zamku Radosno


Trasa: schronisko PTTK Andrzejówka > (zielonym szlakiem) Sokołowiec, skrzyżowanie > (żółtym szlakiem) ruiny zamku Radosno> (żółtym szlakiem) Rozdroże pod Krzywuchą> (żółtym i zielonym szlakiem) Sokołowsko> (ulicą Główną, potem Parkową) Bednarski Jar> (czarnym szlakiem) Przełęcz Sokołowska> (zielonym szlakiem) Przełęcz pod Granicznikiem> (zielonym i niebieskim szlakiem) Ruprechtický Špičák> (zielonym szlakiem) Przełęcz pod Granicznikiem> (czarnym szlakiem) Rozdroże pod Waligórą> (żółtym szlakiem) Waligóra> (żółtym szlakiem) schronisko PTTK Andrzejówka> (żółtym szlakiem) Skalne Bramy > (żółtym szlakiem) ruiny zamku Rogowiec> (żółtym szlakiem) Skalne Bramy> (gubiąc szlak) schronisko PTTK Andrzejówka

Długość trasy: 25 km

Czas przejścia (nie licząc podziwiania widoków z zamku Rogowiec): 6 godzin 10 minut




Kiedy dochodzi się do Andrzejówki tuż przed zachodem słońca, można nawet nie zauważyć asfaltowej drogi, która dochodzi tutaj z Rybnicy Leśnej, pozwalając na dojazd do schroniska autem albo nawet autobusem miejskim z Wałbrzycha. Wieczorem jest tu spokojnie, ale już od 8:00 (kiedy otwiera się kuchnia) zaczyna się ruch.

Grupa zajmująca największy stół w jadalni raczy się na śniadanie jajecznicą i czeskim piwem. Trwa dopracowywanie trasy, ale jedna z dziewczyn wzdycha: ,,A może zostańmy tutaj...? Jest ciepło, jest Skalák..."

Nasza trasa została obmyślana już wczoraj. Zaraz po zjedzeniu parówek i naleśników ruszamy w kierunku Sokołowska. Wczoraj mieliśmy w nogach tyle kilometrów, że nie interesowały nas żadne dodatkowe atrakcje; dzisiaj chętnie wybieramy wariant szlakiem żółtym, prowadzącym przez ruiny średniowiecznego zamku Radosno. Z warowni, służącej początkowo prawdopodobnie Bolkowi I, księciu świdnicko- jaworskiemu (później rozbójnikom), do dziś dotrwały fragmenty przyziemia budynku mieszkalnego oraz pozostałości wieży z miejscowego melafiru.

Po przejściu przez ruiny, żółte znaki wyprowadzają nas na ósmy przystanek ścieżki dydaktycznej, polecając podziwianie lepiężników i żerującego na nich, sympatycznego rozpucza lepiężnikowca. Potem dołączamy do znanego nam już szlaku zielonego. Mijamy chatkę Mariana, wędrówek weterana; stawek, rzeźbę ogrodową, której nie chcielibyśmy zobaczyć w nocy; piętrowy rower... wreszcie wchodzimy do Sokołowska.


Chata Marianka opatrzona hasłem ,,Korzystaj i szanuj.Umiesz!"


Na ryneczku w centrum wsi ustawiono tablicę informacyjną, z której dowiadujemy się sporo o historii tego miejsca. Sokołowsko (dawniej Görbersdorf) istniało już w średniowieczu, zaopatrując zapewne zamek Radosno w płody rolne i zwierzynę. Miejscowości nie omijały wojny, prześladowania religijne, epidemie. Przełom nastąpił w XIX w., kiedy to hrabina Maria von Colomb, siostrzenica feldmarszałka pruskiego, postanowiła założyć tutaj zakład wodoleczniczy. Co prawda hrabinie nie do końca powiodło się w interesach (ostatecznie trafiła do więzienia za długi), ale zakład przejął jej dotychczasowy wspólnik (a prywatnie szwagier), dr Hermann Brehmer, który nie tylko podniósł inwestycję z upadku, ale doprowadził do jej ogromnego rozwoju. Brehmer opracował innowacyjną metodę leczenia klimatyczno- dietetycznego. Kuracja poprzez ruch na świeżym, górskim powietrzu oraz odpowiednio zbilansowane posiłki rozsławiła Görbersdorf w całej Europie. Za sprawą przyjezdnych ze Skandynawii rozwinął się tu ośrodek sportów zimowych, dla kuracjuszy z Rosji wybudowano (funkcjonująca do dziś) prawosławną cerkiew. Powstające jak grzyby po deszczu budynki sanatoryjne otoczył park zdrojowy.

Po II wojnie światowej Görbersdorf przemianowano na Sokołowsko, upamiętniając w ten sposób wieloletniego asystenta Brehmera, doktora Alfreda Sokołowskiego. Niestety, mimo że podczas wojny miejscowość nie odniosła prawie żadnych zniszczeń, w latach 50. rozpoczął się stopniowy upadek uzdrowiska i dewastacja budynków sanatoryjnych. Dziś Sokołowsko nie jest może już tak sławne, ale wciąż działa tu kilka ośrodków wypoczynkowo- lecznicznych, a odbudową głównego budynku sanatorium doktora Brehmera (tzw. Grunwaldu) zajęła się fundacja Sztuki Współczesnej In situ. Fundacja organizuje w Sokołowsku również festiwale kulturalne, m.in. Hommage à Kieślowski. Twórca ,,Trzech kolorów" spędził tu (z powodu choroby płuc) pięć lat swojego dzieciństwa, co przypomina tablica umieszczona na budynku, w którym mieszkał.

Ze względu na uzdrowiskową przeszłość Sokołowsko bywa nazywane ,,śląskim Davos", ale tutejsze sanatorium dla gruźlików powstało w rzeczywistości wcześniej niż jego szwajcarski odpowiednik... A więc może to Davos powinniśmy nazywać ,,szwajcarskim Sokołowskiem"?


Sokołowsko: cerkiew, leśne źródło, piętrowy rower


Kinoteatr, klimatyczna kawiarnia, zabytkowy układ urbanistyczny, detale architektoniczne czy drobne artystyczne interwencje czynią spacer ulicami Sokołowska niezwykłym. W końcu jednak wychodzimy na szlak wiodący na Przełęcz Sokołowską. Na przełęczy wybieramy znaki zielone, które prowadzą nas grzbietem odgraniczającym Polskę i Czechy przez Kozi Róg i inne Koziny. To tutaj spotykamy pierwszych grzybiarzy. Potem będzie ich jeszcze więcej, z koszami, wiadrami, foliówkami, tłumaczących się: ,,my idziemy i zbieramy" albo ,,mieliśmy nie zbierać...".

Z Przełęczy pod Granicznikiem rozpoczynamy dość ostre podejście na szczyt, którego nazwa stanowi dobre ćwiczenie na wymowę: Ruprechtický Špičák (880 m n.p.m.). Czeka tam na nas wieża widokowa oferująca widoki na Broumovské stěny, Góry Stołowe i Orlickie, Masyw Śnieżnika, Góry Sowie, Bardzkie czy Rychlebské hory.

Zaliczyliśmy najwyższy szczyt Gór Suchych (Javořích hor) po stronie czeskiej, a teraz czas na najwyższy szczyt po stronie polskiej (i najwyższy w ogóle)- Waligórę (936 m n.p.m.). Wracamy na Przełęcz pod Granicznikiem, po czym czarnym szlakiem zmierzamy do Rozdroża pod Waligórą. Na rozdrożu, co ciekawe, znakowskaz kieruje wszędzie, tylko nie na Waligórę. Na szczęście wiemy, że trzeba iść za żółtymi znakami i nie w dół... Podejście od tej strony jest na tyle łagodne, że nawet nie zauważamy kiedy lądujemy na szczycie.




Schodzimy teraz ku Andrzejówce po północnym zboczu Waligóry. Tutaj jest o wiele bardziej stromo. My musimy uważać, żeby się nie sturlać w dół, a miny podchodzących od schroniska wydają się zrezygnowane... Po niespełna piętnastu minutach meldujemy się u podnóża góry. I tutaj moglibyśmy zakończyć naszą dzisiejszą wędrówkę, ale ponieważ kilometrów nabiliśmy niedużo, godzina jest jeszcze młoda, a schronisko przeżywa oblężenie pory obiadowej, decydujemy zrobić jeszcze jedną małą pętlę...

Żółtym szlakiem przez Halę pod Klinem kierujemy się w stronę Skalnych Bram. Droga jest szeroka, miejscami widokowa, w miarę dobrze oznakowana. Tylko w jednym miejscu, na rozdrożu przy szkółce leśnej, niepotrzebnie skręcamy w prawo zamiast w lewo... Po około pięciu kilometrach wędrówki docieramy do skalnej formacji, przy której znajduje się drogowskaz. Wszystkie tabliczki wiszą razem, tylko ta od niebieskiego szlaku, nie wiedzieć czemu, osobno... W dodatku na wysokości zdecydowanie nie dostosowanej do wysokości wzroku przeciętnego piechura. Póki co nie przejmujemy się tym jednak, chcemy się bowiem wspiąć jeszcze do ruin zamku Rogowiec.




Rogowiec, podobnie jak Radosno, był w średniowieczu elementem lokalnej linii umocnień przy granicy z Czechami. Dzisiaj jest za to doskonałym punktem widokowym...

Żeby nie wracać tą samą drogą, planujemy iść tym razem niebieskim wariantem przez Jeleniec. Rozglądamy się uważnie przy dziwnej, wysoko zawieszonej tabliczce i nie mając większych wątpliwości, zaczynamy schodzić drogą za skałkami w dół. Po przejściu około kilometra bez napotkania ani jednego oznaczenia, wątpliwości jednak się pojawiają. Nie bardzo chce nam się wracać do punktu wyjścia, więc podłączamy się do napotkanej ścieżki rowerowej... ale to zły wybór, bo ścieżka prowadzi nas ku Grzmiącej. Cofamy się do ostatnich rozstajów dróg i napieramy dalej bez znaków na zachód... Teraz z kolei zaczynamy odbijać za bardzo w kierunku Rybnicy Leśnej. Analizujemy intensywnie wskazania z satelity, dzięki czemu odkrywamy ścieżkę, która doprowadzi nas prosto do Andrzejówki... ale żeby do niej dotrzeć, musimy wyznaczyć na azymut trasę przez łąkę i zalesione zbocze. Jak pomyśleli, tak zrobili. Z trawą w butach oraz liśćmi we włosach wynurzamy się na wymarzonej ścieżce. Pozostaje jedynie sforsować (dwukrotnie) ogrodzenie z drutu... i oto wracamy na niebieski szlak. A szlak ten prowadzi ku kotletowi zbójnickiemu i specjałom z browaru Rohozec...

Komentarze