Nie ma takiego miasta: Londyn... (KDB on tour)

most św. Jana Nepomucena w Lądku- Zdroju


Trasa: Lądek-Zdrój> (czerwonym szlakiem) Wojtówka > (niebieską drogą rowerową) Borówkowa > (zieloną drogą rowerową) Przełęcz Lądecka > (żółtym szlakiem) Szwedzkie Szańce > (początkowo zielonym szlakiem, potem wzdłuż granicy polsko-czeskiej aż do napotkania niebieskiego szlaku) Kobyla Kopa > (niebieskim szlakiem) Przełęcz Karpowska > (zielonym szlakiem) ruiny zamku Karpień > (zielonym i niebieskim szlakiem) Rozdroże Zamkowe > (niebieskim szlakiem) Trojak > (niebieskim) Lądek- Zdrój

Długość trasy: 23 km

Czas przejścia: 5 godz. 10 min.


Nie ma takiego miasta: Londyn... Jest Lądek. Lądek- Zdrój.  Spokojne, niespełna sześciotysięczne miasteczko przeżywające w ciągu roku dwukrotnie najazd szczególnych grup turystów. W lipcu są to ultrasi, przybywający tutaj na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. W drugiej połowie września - wspinacze skałkowi, bulderowcy oraz miłośnicy gór różnej maści, zjeżdżający na Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady, w tym roku organizowany już po raz dwudziesty drugi. W szczytowych momentach obu tych wydarzeń, na pizzę w dowolnym ze zlokalizowanych w uzdrowiskowym centrum lokalików gastronomicznych czeka się nawet ponad godzinę, a półki w sklepie sygnowanym podobizną sympatycznego płaza pustoszeją. 

Przyjechaliśmy i my, skuszeni możliwością zobaczenia takich sław jak John Porter, Wojciech Kurtyka, Alex Honnold czy Adam Ondra oraz sposobnością zakupu w strefie expo kubka z chwytem wspinaczkowym zamiast uszka. Skoro jednak już wylądowaliśmy w górach, to nie poprzestaliśmy na zbieraniu autografów, uczestniczeniu w projekcjach filmowych i słuchaniu belgijskiego tria muzykujących wspinaczy wykonujących po polsku utwór "Nad rzeczką opodal krzaczka mieszkała kaczka dziwaczka". Korzystając ze sprzyjającej (w miarę) w piątek pogody, ruszyliśmy na szlak.

Początkowo plan zakładał wejście na Borówkową Górę znakowaną na czerwono ścieżką spacerową oraz powrót zielonym szlakiem przez Przełęcz Lądecką. Wkrótce jednak okazało się, że tym razem trasa będzie wyznaczać się sama...

Idziemy drogą prowadzącą wzdłuż Białej Lądeckiej i zgodnie z planem napotykamy biało-czerwone kwadraciki ścieżki spacerowej, początkowo występujące w towarzystwie biało-czerwonych pasków znaczących szlak do Złotego Stoku przez Orłowiec. Przy kapliczce skręcamy w ulicę Wiosenną, a zaraz potem w odgałęziającą się od niej dróżkę, pnącą się powoli pod górę. W tle słychać odgłosy wystrzałów z pobliskiej strzelnicy. Wymijamy ciężki sprzęt zwożący drewno i wędrujemy dalej, zauważając niebawem, że znaki trasy spacerowej zniknęły, zostawiając nas sam na sam z czerwonym szlakiem, którym mieliśmy nie iść. Nie chce nam się zawracać, więc szybko niczym nawigacja satelitarna przeliczamy na nowo trasę. Pójdziemy szlakiem aż do skrzyżowania z szosą we wsi Wójtówka (na mapie laminowanej błędnie: Wojtówka), a potem skręcimy w niebiesko znakowaną drogą rowerową. Ta też doprowadzi nas na Borówkową.

Jak powiedzieli, tak zrobili. Docieramy do Wójtówki, a umieszczona we wsi tablica informacyjna tłumaczy nam ile tutaj ciekawych rzeczy: kościół, kapliczka, krzyże przydrożne, ślubowisko, stanowisko bociana czarnego, źródło usuwające z organizmu szkodliwe energie...

Minąwszy kościół i krzyż, napotykamy starszego pana, spacerującego w pobliżu zaparkowanego na poboczu auta. Pyta nas czy asfaltówka, którą podążamy, doprowadza do jakiejś wioski. Wyciągamy mapy, tłumacząc, że można tędy dotrzeć do kapliczki we Wrzosówce, ale że (mamy nadzieję) droga bitumiczna niedługo się kończy.
- A! Państwo też turystycznie! - wykrzykuje, widząc mapy. - Skąd idziecie?
- Z Lądka - odpowiadamy zgodnie z prawdą.
- Z Lądka? - w głosie słychać zdziwienie. - To długa droga przed wami...
Tradycyjnie jedno z nas ma akurat na sobie koszulkę z Przejścia Kotliny Jeleniogórskiej, a więc możemy na przykładzie pokazać, że dzisiaj wcale niedługa. Starszy pan przypatruje nam się coraz bardziej badawczo.
- Ja to najwięcej w życiu przeszedłem dwanaście kilometrów...

Zgodnie z naszymi przewidywaniami, droga bitumiczna wkrótce się kończy, a zagłębiającą się w las ścieżkę znakują teraz czerwono- białe muchomory...




Dochodzimy do skrzyżowania ze zgubioną przez nas dużo niżej trasą spacerową, ale wszystko wygląda dokładnie odwrotnie niż na mapie - to trasa rowerowa powinna prowadzić dalej prosto, do Wrzosówki, a znaki czerwone odbijać w lewo... Pełni podejrzeń, trzymamy się koloru niebieskiego, ale wkrótce dochodzimy do następnych skrzyżowań z różnymi innymi kolorami. Ważne, że wokół widać coraz więcej krzaczków jagód, co oznacza, że zbliżamy się do szczytu Borówkowej. Potwierdza to ostatecznie drogowskaz z wypisaną nazwą Góry.

Na szczycie wita nas radosne czeskie hasło, równie radośnie przetłumaczone na język polski.




Chętnie poszlibyśmy za jego wskazaniami, ale niestety sezon wakacyjny się zakończył i okienko barowe widniejące pod napisem jest zamknięte na głucho.




Na pocieszenie zostaje nam (przynajmniej tym bez lęku wysokości) wdrapanie się na 25- metrową deskowaną wieżę widokową o stalowej konstrukcji.




Widoków nie ma zbyt wiele ze względu na wiszące nam nad głowami chmury. Przy dobrych warunkach można by jednak dostrzec stąd (jak twierdzi zamieszczona pod sklepieniem róża wiatrów) oddaloną o 90 km Śnieżkę czy leżące w odległości 250 km Tatry Wysokie. Dzisiaj muszą wystarczyć czubki najbliższych choinek oraz majaczące za nimi  niewysokie szczyty sąsiadujące z Borówkową.




Na szczycie Borówkowej czytamy też co nieco o konspiracyjnych spotkaniach Solidarności polsko- czechosłowackiej, a - jak się wkrótce okazuje- tablice o tej tematyce będą nam jeszcze towarzyszyć w drodze w dół.

Początkowo planujemy schodzić zielonym szlakiem, ale na rozstaju dróg wprowadza nas w błąd czeski drogowskaz celujący w oznaczoną na zielono ścieżkę niebieską strzałką. Kiedy orientujemy się, że zamiast w stronę Lądka, zmierzamy w kierunku Javornika, znów jest za późno, aby opłacało się wracać. Decydujemy dotrzeć do rozstajów dróg i tam złapać inny zielony szlak, z pomocą którego osiągniemy Przełęcz Lądecką.

Na Przełęczy wybieramy znany nam już żółty szlak przez Szwedzkie Szańce, ale nie chcemy nabijać kilometrów po asfalcie, więc koło kopalni bazaltu w Lutyni skręcamy na drogę znakowaną na zielono. Ten szlak też już kiedyś przeszliśmy, toteż spokojni o to, że teraz już się odnajdziemy, chowamy mapy do plecaka. I tak, wędrując cały czas wzdłuż polsko- czeskiej granicy, trafiamy niespodziewanie na szlak niebieski na Przełęcz Karpowską... Wyciągamy mapy po raz kolejny, analizując w którym miejscu zbłądziliśmy... No ale teraz zawracać już nie warto, zobaczymy przy okazji ruiny zamku Karpień...


ruiny zamku Karpień


Na Kobylej Kopie i Przełęczy Karpowskiej, gdzie czytaliśmy o Solidarności, przez chmury przedzierało się słońce, ale na Rozdrożu Zamkowym łapie nas deszcz. Biwakujemy pod skałkami przy Skalnej Bramie, a kiedy przestaje padać, ruszamy na Trojak. Wdrapując się na zabezpieczony wiekowymi barierkami punkt widokowy, zauważamy, że wandalizm w górach nie jest rzeczą nową...


punkt widokowy na Górze Trojak


Stąd już niedaleko do centrum Lądka, gdzie czeka na nas film o namaszczonym przez nepalskiego boga Rongkemi zbieraczu halucynogennego miodu oraz opowieść o wyprawach na Bandakę i Changabang... 


Komentarze