Co ma wspólnego las z biskupem i inne zagadki (KDB on tour)


Idziemy pasem niezaoranego terenu pomiędzy dwoma polami, stawiając opór uderzającym w nas podmuchom silnego wiatru. Zaczyna kropić, a wiszące na niebie granatowe chmury zwiastują, że na kilku kroplach się nie skończy. Po horyzont nie widać nic poza pofałdowanym patchworkiem brązowej ziemi oraz wschodzących nieśmiało upraw. Rozpaczliwie szukamy jakiegoś punktu orientacyjnego poza (nie zaznaczonymi na naszej mapie) smukłymi sylwetkami wiatraków, bezgłośnie mielącymi powietrze. I oto jest- niepozorny kamienny krzyż z utrąconym ramieniem, wystający znad trawy porastającej miedzę. Tuż obok niego wyrasta dwuipółmetrowy słup granitowy z wyrytymi tajemniczymi symbolami. Niezmiernie cieszą nas te fragmenty zimnej skały, bo dzięki nim wiemy, że musimy kierować się na północny wschód, aby dotrzeć do wsi Wilemowice. A skąd w ogóle wzięliśmy się w tych okolicach, w rejonie Wzgórz Niemczańsko- Strzelińskich? Pewnie nie byłoby nas tu, gdybyśmy pewnego grudniowego popołudnia nie spotkali w Lasku Dębińskim biegacza z mapą w ręku...


kamienny krzyż nieznanego wieku i pochodzenia przy skrzyżowaniu dróg polnych w okolicach Wilemowic


W grudniu rozpoczęliśmy naszą przygodę z orienteeringiem. Od treningu do treningu w podpoznańskich lasach, zaznajomiliśmy się ze znaczeniem piktogramów i lekko uzależniliśmy się od dreszczyku emocji towarzyszącego odnajdywaniu biało- pomarańczowych kształtów w gęstwinie.  W końcu natrafiliśmy na hasło ,,rogaining", określające aktywność zespołową, polegającą na dążeniu do zdobycia jak największej ilości punktów, przyznawanych za odnalezienie w określonym przedziale czasowym lokalizacji zaznaczonych na mapie i rozmieszczonych w terenie. W przypadku rogainingu trasa nie jest z góry określona, każda drużyna planuje ją samodzielnie tuż przed rozpoczęciem rywalizacji. Punkty kontrolne mają z kolei różną wartość liczbową (np. od 4 do 8), dzięki czemu liczy się nie tylko szybkość, ale i strategia. Ledwie się obejrzeliśmy, a byliśmy już zapisani na Powitanie Wiosny w ramach cyklu Strzeliński Rogaining, organizowanego przez PTTK Strzelin. 

Powitanie wiosny, jak sama nazwa wskazuje, odbywa się pod koniec marca. W ostatni weekend trzeciego miesiąca roku lądujemy w Kalinowicach (Dolnych, ale granica pomiędzy Dolnymi a Górnymi jest dość płynna), gdzie zakładamy naszą bazę wypadową. Do leśniczówki Wilemowice, w okolicy której zlokalizowana jest baza zawodów, mamy stąd ok. 7 km. Po drodze na start mijamy niszczejący dwór z XIX w. oraz wystawiony na sprzedaż budynek gorzelni z tego samego okresu. 


Kalinowice: dwór, gorzelnia.


W pobliskich Wigańcicach wzrok przyciąga z kolei kościół św. Bartłomieja. W otaczający go mur wbudowano krzyż pokutny, czyli krzyż stawiany przez mordercę na miejscu zbrodni. Według zwyczaju z XIV-XVI w., był to ostatni element pojednania z rodziną zabitego. Najwięcej krzyży pokutnych zachowało się w Polsce w województwie dolnośląskim, na terenie którego właśnie się znajdujemy (dopóki nie przekroczymy granicy z opolskim w okolicach Wilemowic). 


krzyż pokutny przy kościele w Wigańcicach


W Wigańcicach napotykamy czerwony szlak turystyczny, który jak po sznurku doprowadzi nas do bazy Strzelińskiego Rogainingu (jako że głupio byłoby się zgubić w drodze na zawody na orientację). Szlak biegnie przez pełen jeszcze jesiennych liści, ale już wiosennie rozśpiewany Biskupi Las, pozostałość dawnej Puszczy Sudeckiej. Co ma wspólnego las z biskupem, tłumaczy tablica ustawiona przy wiacie w pobliżu leśniczówki. Otóż od XIII w. tereny te znajdowały się pod panowaniem kolejnych biskupów wrocławskich, którzy z czasem zaczęli posługiwać się również tytułem książęcym. Prowadzili intensywną akcję kolonizacyjną, w ramach której m.in. rozwinęła się niewiele znacząca wcześniej Nysa, a powstały Głuchołazy. Rozwój miast i wsi oznaczał jednak wycinkę puszczy. Las zwany dziś biskupim ocalał przed toporem prawdopodobnie dzięki temu, że stanowił dobry teren łowiecki. Z okresu biskupiego księstwa nyskiego zachowały się kamienne słupy wyznaczające granicę (tzw. granicę św. Jana) z księstwem ziębickim (od zachodu) i księstwem brzeskim (od północy). 

Po godzinie ósmej meldujemy się przy planszy objaśniającej historię tutejszych ziem. Odbieramy numery startowe i pamiątkowe koszulki, a następnie wypisujemy zgłoszenia do odznaki regionalnej Wzgórz Niemczańsko- Strzelińskich. Oczekując na rozdanie map, przyglądamy się zbierającym się powoli uczestnikom imprezy, próbując ocenić kto jest - tak jak my- początkujący, a kto wygląda na rogainingowego wyjadacza.


regionalne odznaki


Punktualnie o 9:00 trzymamy już w rękach mapę z zaznaczonymi punktami kontrolnymi. W ciągu godziny, jaka pozostała do startu, możemy zaplanować swoją trasę i przeanalizować wskazówki opisane piktogramami. Najgęściej punkty rozstawione są na obszarze Biskupiego Lasu, ale jakby na przekór temu postanawiamy skierować naszą eksplorację bardziej na południe. A to dlatego, że chcielibyśmy pokusić się o zdobycie kilku wyżej punktowanych lokalizacji. Motywacją dla nas jest również chęć zobaczenia jak największego fragmentu okolic, w których jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji się znaleźć. 


schemat przebytej przez nas trasy


Za pięć dziesiąta możemy zatopić ząbki perforatora w polu oznaczonym jako startowe. To chyba jedyny punkt jaki dzisiaj zaliczę - żartuje ktoś kokieteryjnie. Pozostają ostatnie minuty napięcia, po czym zawodnicy rozbiegają się we wszystkich możliwych kierunkach. 

My zamierzaliśmy zacząć od punktu 4d, ale dziwnym trafem wychodzimy na szosę z Dębowca do Kamiennika bardziej w okolicach 4c. Przez chwilę walczymy z szokiem spowodowanym koniecznością przestawienia się ze skali 1:10 000 (na jakiej pracowaliśmy w trakcie naszych treningów na orientację) na 1:50 000. Tam na mapie zaznaczona była każda ambona myśliwska, tutaj musimy się skupiać na bardziej znaczących elementach krajobrazu. Pohamowujemy narastającą panikę i za innymi uczestnikami podążamy wzdłuż wcinającego się w pola koryta Wigańcickiego Potoku

Po potwierdzeniu czwórki ,,c", kierujemy się ku zaplanowanej czwórce ,,d". Z naprzeciwka tymczasem nadciąga już duża grupa tych zawodników, którzy opanowali trudną sztukę polegającą na tym, by jednocześnie biec i wiedzieć dokąd się biegnie. 

Ścieżki w lesie, w którym ukryto punkt 4d, układają nam się pod stopami jakoś zupełnie inaczej niż na mapie... przez co niemal wychodzimy znów na szosę do Dębowca. Zawracamy, odliczamy ścieżki od drugiej strony i już bez większych problemów odnajdujemy dołek z perforatorem.

Kierujemy się teraz ku Osinie Wielkiej. Wychodzimy z lasu na pola, pozwalając na to by pasek miedzy poprowadził nas do kapliczki, skąd pójdziemy dalej już drogą bitumiczną. Tymczasem zmienia się pogoda. Słońce, które wcześniej ogrzewało powietrze, zaszło za chmury. Zerwał się za to wiatr, który na otwartej przestrzeni prawie urywa nam głowy. Z ulgą wychodzimy na szosę i zauważamy, że XIX- wiecznemu krzyżowi towarzyszy kamienny słupek, oznaczony na mapie jako kamień graniczny- sądząc po wyglądzie, z czasów późniejszych niż te ochrzczone mianem św. Jana.


kapliczka i kamienny słup przy szosie do Osiny Wielkiej


Zanim wejdziemy do centrum Osiny, odnajdujemy punkt 5e. Opisany jest piktogramami oznaczającymi drzewo liściaste oraz- jak podpowiada nasza ściąga- tunel. Podsłyszeliśmy jednak podczas odprawy przedstartowej, że ktoś dopytywał o jeden z symboli, uzyskując odpowiedź taką: ,,ruina... albo zwalone drzewo". Wszystko się zgadza, piątkę dopadamy przy przewróconym drzewie.

Osina Wielka robi na nas niesamowite wrażenie, potęgowane przez pochmurne niebo i hulający wśród niszczejącej zabudowy wiatr. Poszarzałe tynki wiekowych gospodarstw, widoczne wśród zarośniętych ogrodów kapliczki z niemieckimi inskrypcjami, górująca nad całością wieża kościoła- wszystko to składałoby się na niezłą scenografię filmową.

Opuszczamy wieś za znakami żółtego szlaku pieszego, ale wkrótce pozwalamy mu odbić w kierunku Starczówka. Sami wypatrujemy podmokłego terenu, który wskazywałby na bliskość punktu 8c. Beżowe pióropusze trzcin nie pozostawiają wątpliwości- ósemka musi być niedaleko. Znajdujemy ją podejrzanie bezproblemowo, po czym staramy się zbliżyć do koryta Chocieborskiego Potoku, który powinien nas doprowadzić do siódemki ,,b". Nad wijącym się malowniczo korytem rzeczonego cieku w końcu odnajdujemy wiosnę, którą przyjechaliśmy tu przywitać. Jego brzegi porastają całe dywany przebiśniegów.


powitanie wiosny nad Chocieborskim Potokiem


Siódemkę według opisu ukryto na rozwidleniu potoku. Wypatrujemy rozwidlenia uważnie, ale zanim dotrzemy do tego właściwego, napotkamy przynajmniej kilkanaście innych... w większości pewnie okresowych, powstających po większych opadach. Znajdziemy również bażanta. 


punkt 7b na rozwidleniu Chocieborskiego Potoku


Po odwiedzeniu punktu 7b postanawiamy zgarnąć jeszcze 6c, a później wracać już w stronę Wilemowic, żeby mieć pewność, że zdążymy przed 16:00. Pamiętamy o tym, że każda minuta spóźnienia na metę to jeden punkt odjęty od zebranych na trasie. Docieramy do Chocieborza, z lekką pomocą kompasu nakierowujemy się na Kamiennik, a następnie z łatwością odnajdujemy nie do końca suchy rów, na którego zakręcie ukryto szóstkę ,,c". Tu postanawiamy, że ku leśniczówce spróbujemy pójść na azymut... Co nie okazuje się do końca dobrą decyzją. Wychodzimy na świeżo przeorane pole, po czym skacząc z jednej grudy ziemi na drugą staramy się zejść na miedzę, aby uniknąć ewentualnego spotkania z rolnikiem uzbrojonym w widły. 


na azymut z 6c do mety


Zgodnie z planem docieramy do niewielkiej plamy zadrzewienia oznaczonej na mapie. W jej okolicach powinniśmy napotkać drogę do Wilemowic (jak się później okazuje, oznaczoną dodatkowo czerwonymi znakami szlaku turystycznego). Niestety, coś idzie nie tak i wychodzimy z lasu nie z tej strony, co trzeba. W dodatku, napotykając drogę rozgraniczającą dwa kawałki pola, skręcamy znów nie w tym kierunku, co trzeba... I tak docieramy do kamiennego krzyża z utrąconym ramieniem oraz biskupiego słupa granicznego, dwóch kawałków ociosanej skały opisanych na początku tej opowieści. Być może to magiczna siła zgromadzonych w tym miejscu symboli zakłóciła naszą orientację, przyciągając nas do siebie...


biskupi kamień graniczny w okolicach Chocieboża


W każdym razie, teraz wiemy dokładnie gdzie jesteśmy, w związku z czym nie wypuszczając już kompasu z ręki, udajemy się na północny wschód. Na szczęście ustaje deszcz, który dopadł nas pośrodku pola. W okolicach niszczejącego pałacu w Wilemowicach sprawdzamy czas, stwierdzając, że możemy się pokusić o zdobycie jeszcze którejś z czwórek zlokalizowanych na obszarze Biskupiego Lasu. Ostatecznie udaje się nam zaliczyć 4b oraz 4a. 


pałac w Wilemowicach


Na mecie czeka już wyśmienity bigos oraz gorąca herbata. Odpoczywamy chwilę, czekając na wybicie szesnastej oraz ogłoszenie wyników. Nie liczymy na wysoką pozycję (zwłaszcza podsłuchując opowieści zespołów, które zaliczały wszystko na azymut, nieważne czy zasiane, czy orne), ale ciekawi jesteśmy jak wypadliśmy w swoim debiucie. Nie licząc dojścia na start, przez nieco ponad 5 i pół godziny pokonaliśmy około 29 km.


strzeliński bigos na mecie Strzelińskiego Rogainingu


A potem wracamy do Kalinowic przez powoli wiosenniejący Biskupi Las, który przeżył już niejedną wiosnę i o niejednej mógłby opowiedzieć...






Komentarze