Na ostrzu Sudetów (KDB on tour)
Trasa: Głuszyca, Szkoła Podstawowa > (uliczkami i ścieżkami oznaczonymi przez organizatora, później niebieskim szlakiem) Przełęcz Marcowa> (niebieskim i czerwonym szlakiem) Rozdroże pod Moszną> (po opuszczeniu czerwonego szlaku ścieżkami oznaczonymi przez organizatora) fragment czarnego szlaku Kolce-Osówka (PK1)> skrzyżowanie z DW381> (niebieskim szlakiem) Czarnoch> (zielonym szlakiem) Przełęcz pod Czarnochem (PK2)> Kopiniec> Bukowa Góra> Szpiczak> (ścieżkami oznaczonymi przez organizatora, częściowo żółtym szlakiem) Waligóra> (żółtym szlakiem) Andrzejówka> (początkowo żółtym szlakiem, później ścieżkami oznaczonymi przez organizatora) Trzy Strugi (punkt żywieniowy, PK3)> (początkowo ścieżkami oznaczonymi przez organizatora, później żółtym szlakiem) Rogowiec> (niebieskim, później zielonym szlakiem) Ptasie Rozdroże> (czarnym szlakiem) Borowa> Przełęcz Kozia (PK4)> (niebieskim szlakiem) Kozioł> Wołowiec> (zielonym szlakiem) Kamieńsk> (początkowo ścieżkami oznaczonymi przez organizatora, później żółtym szlakiem) Jedlina-Zdrój> (częściowo niebieskim szlakiem) Jedlina-Zdrój PKP> (początkowo czerwonym szlakiem, później za oznaczeniami organizatora) Browar Jedlinka, PK5> (za oznaczeniami organizatora) Głuszyca, Szkoła Podstawowa
Długość trasy wg wstępnych założeń organizatora: 54 km
Długość trasy wg ostatecznych założeń organizatora: 58 km
Długość trasy wg pomiaru wykorzystywanej przez nas aplikacji: 59,6 km
Czas przejścia: 13 h 33 min.
- Zabraliście raczki?- upewnia się wydająca nam pakiety startowe dziewczyna. - Chłopaki znakujący trasę mówili, że jest hardcore.
Niby luty bije rekordy ciepła, ale nie mamy wątpliwości, że zejście ze Szpiczaka czy (zwłaszcza) z Waligóry będzie wymagało użycia specjalnego sprzętu. Nie wystarczą tzw. ,,nakładki antypoślizgowe" czyli guma z miniaturowymi metalowymi kolcami. Tylko solidne raki turystyczne uchronią nas przed niekontrolowanym zjazdem z 934 m n.p.m. wprost pod drzwi Andrzejówki...
Jest piątek po południu, dotarliśmy z dworca w Wałbrzychu do Jedliny- Zdrój (z racji małej ilości dostępnych połączeń kolejowych wybraliśmy wariant pieszy żółtym szlakiem przez Zamkową Górę i Przełęcz Kozią - 7 kilometrów w sam raz na rozgrzewkę przed jutrem). Powierzyliśmy się w opiekę Dobrochoczemu na Czarodziejskiej Górze, posiedzieliśmy chwilę koło Domu Zdrojowego z Charlottą von Seher-Thoss, a następnie udaliśmy się do Szkoły Podstawowej nr 2 w Głuszycy, aby przejść rejestrację przedstartową Sudeckiej Żylety.
Dobrochoczy przy parku linowym na Czarodziejskiej Górze; ławeczka Charlotty przed Domem Zdrojowym w Jedlinie |
W papierowych torbach z numerami odnajdujemy pamiątkowe kubeczki ozdobione profilem trasy, o którym jutro i tak zapomnimy. Będziemy okłamywali się, że podejście na Borową jest ostatnim stromym odcinkiem na trasie...
Sobota, 7:50. Znowu przekraczamy bramę szkoły przy ul. Sienkiewicza, trafiając akurat na wyprowadzanie zawodników na ,,pole startowe". Później okaże się, że przegapiliśmy odprawę, na której podano dość istotną informację o wydłużeniu trasy wyrypy. Tymczasem, w błogiej nieświadomości, podążamy pod dmuchaną bramę z logo Partnerstwa Sowiogórskiego. Punktualnie o 8:00 rusza orszak prowadzony przez quada oraz organizatorów przejścia niosących wielką, pomarańczową żyletkę.
Nazwa wyrypy symbolizuje trudności na trasie. Zaczyna się jednak niewinnie, łagodnym podejściem z Głuszycy na należącą do pasma Gór Sowich Przełęcz Marcową. Połowa z nas utrudniła sobie przejście samodzielnie, zakładając nowe, nie noszone ani razu wcześniej buty. Po kilku pauzach technicznych udaje nam się jakość uspokoić zaskoczone stopy, przekonując je, żeby niosły właściciela dalej, przez Rozdroże pod Moszną w dół do pierwszego punktu kontrolnego zlokalizowanego około dziesiątego- jedenastego kilometra.
Na punkcie kontrolnym- niespodzianka!- kolejka do pieczątek. Kto to widział, żeby w lesie stać w korku?- pytają niektórzy, ale nie ma się co dziwić, skoro w wyrypie wystartowało ponad 600 osób. Oprócz pieczątek są też nadprogramowe ciasteczka oraz zaskakująco dobry izotonik, smakujący prawdziwymi cytrusami, a nie płynem do mycia naczyń. W kilku osobach budzi się nawet nadzieja, że to cytrynówka.
Po zatankowaniu jednak bezalkoholowych płynów, znów nabieramy wysokości na podejściu na zaliczany już do Gór Kamiennych Czarnoch (725 m n.p.m.). Na Przełęczy pod Czarnochem, czyli w okolicach dwudziestego kilometra, napotykamy drugi punkt kontrolny. Lokalizacja punktów nie była ujawniana przed startem, ale jak do tej pory, rozmieszczone są dość regularnie. Oprócz izotonika można tu uraczyć się herbatą, suszoną żurawiną, suszonymi bananami czy cukierkami. Trochę kalorii na pewno się przyda przy wędrówce to wznoszącą się, to opadającą ścieżką biegnącą polsko-czeską granicą.
Do tej pory jedynym utrudnieniem jeśli chodzi o nawierzchnię było błoto. Przy podejściu na Ruprechtický Špičák zaczyna się śnieg oraz oblodzenie, podejmujemy więc - podobnie jak większość uczestników Żylety- decyzję o założeniu raków. Jeśli ktoś nie ubrał ich na podejściu, prawdopodobnie zrobił to na zejściu, spoglądając wcześniej w oczodoły zawieszonej na gałęzi trupiej czaszki.
Zanim wejdziemy na szczyt Waligóry, organizator kieruje nas takimi ścieżkami, żebyśmy nie przegapili żadnego punktu widokowego- np. tego nad ruinami dawnego pałacyku myśliwskiego Hochbergów. Z Waligóry schodzimy już szlakiem, ale że jest to szlak ekstremalny, pamiętamy z naszej jesienno-radosnej eskapady. Trudno zdecydować czy gorzej schodzi się tędy jesienią, ślizgając się na błocie i mokrych kamieniach czy w lutym, przy oblodzeniu.
Przy Andrzejówce wszyscy udają, że mamy zimę. Dzieci zjeżdżają na sankach po biało-czarnej górce, z niezbyt obfitego śniegu ktoś zdołał wyskrobać nawet dwa bałwanki. Rozglądamy się dookoła, czy gdzieś nie czai się kolejny punkt kontrolny, ale nie dostrzegamy żadnego. Do schroniska nie wchodzimy, bo przecież za kilka kilometrów czeka na nas zupa. Mijamy cmentarzysko zużytych jabłuszek i kierujemy się ku Hali pod Klinem.
Po około 1,5 km białe strzałki na różowym tle każą nam zejść z żółtego szlaku do Trzech Strug, części wsi Łomnica położonej w dolinie potoku Złota Woda. Im niżej schodzimy, tym bardziej myślimy o tym, jak wysoko będziemy zaraz się wspinać... Tymczasem gorący żurek z kuchni polowej sprawia, że zapominamy o wszystkich troskach.
Po opuszczeniu punktu żywieniowego (a zarazem trzeciego punktu kontrolnego), jak było do przewidzenia, rozpoczynamy żmudne podejście na Rogowiec (870 m n.p.m.). W ruinach zamku duje wiatr, czym prędzej schodzimy więc do Rybnicy Małej (znowu przydają się raki). Kiedy wychodzimy na asfalt, z którego widać pole ogrodzone elektrycznym pastuchem, dopada nas przeczucie graniczące z pewnością, że teraz będziemy włazić po zboczu, po którym mieliśmy nadzieję nie włazić już nigdy więcej w życiu...
Kilka westchnień i głębokich oddechów później meldujemy się na zielonym szlaku na Ptasie Rozdroże. Robi się szaro, szlak zmienia się w czarny, montujemy więc na głowach czołówki. Na podejściu na Borową (853 m n.p.m.) znajdujemy raki... a po chwili ich zatroskanego właściciela. Wiatr i ciemność zniechęcają do wejścia na wieżę widokową.
Ścieżka, którą organizator postanowił sprowadzić nas z najwyższego szczytu Gór Wałbrzyskich na Przełęcz Kozią okazuje się dość karkołomna. Błoto przetkane lodem i śniegiem, urozmaicone korzeniami, wymuszają od uczestników Żylety stosowania wyszukanych technik mikstowych. Na końcu tej specyficznej atrakcji odnajdujemy czwarty punkt kontrolny.
Borowa już za nami, ale nie ma się co cieszyć, bo do Głuszycy idziemy wyjątkowo okrężną drogą. Przed nami wymagające podejście na Kozła (774 m n.p.m) i Wołowiec (776 m n.p.m.). Zielonym szlakiem schodzimy do Kamieńska... i już wiemy, że trasa będzie miała o wiele więcej niż 54 km.
Ponownie wchodzimy w las, wynurzamy się z niego w Glinicy przy Ogrodowej, teraz skrótem pomiędzy garażami, znowu las, stacja Jedlina-Zdrój, wreszcie mkniemy do zespołu pałacowo- hotelowego Jedlinka. Kolejną przewrotną niespodziankę zgotował nam organizator, sytuując ostatni punkt kontrolny... we wnętrzu browaru Jedlinka. Niektórzy nie chcą iść już dalej i rozbijają przy barze obóz. My wychodzimy jak najszybciej, tęsknie patrząc na zaparkowany przed pałacem samolot Czerwonego Barona oraz puszczające do nas oko lwy przed wejściem. Ponieważ w Jedlince zaplanowaliśmy nocleg, po dotarciu do mety będziemy musieli tu jeszcze wrócić.
Po opuszczeniu punktu żywieniowego (a zarazem trzeciego punktu kontrolnego), jak było do przewidzenia, rozpoczynamy żmudne podejście na Rogowiec (870 m n.p.m.). W ruinach zamku duje wiatr, czym prędzej schodzimy więc do Rybnicy Małej (znowu przydają się raki). Kiedy wychodzimy na asfalt, z którego widać pole ogrodzone elektrycznym pastuchem, dopada nas przeczucie graniczące z pewnością, że teraz będziemy włazić po zboczu, po którym mieliśmy nadzieję nie włazić już nigdy więcej w życiu...
Kilka westchnień i głębokich oddechów później meldujemy się na zielonym szlaku na Ptasie Rozdroże. Robi się szaro, szlak zmienia się w czarny, montujemy więc na głowach czołówki. Na podejściu na Borową (853 m n.p.m.) znajdujemy raki... a po chwili ich zatroskanego właściciela. Wiatr i ciemność zniechęcają do wejścia na wieżę widokową.
Ścieżka, którą organizator postanowił sprowadzić nas z najwyższego szczytu Gór Wałbrzyskich na Przełęcz Kozią okazuje się dość karkołomna. Błoto przetkane lodem i śniegiem, urozmaicone korzeniami, wymuszają od uczestników Żylety stosowania wyszukanych technik mikstowych. Na końcu tej specyficznej atrakcji odnajdujemy czwarty punkt kontrolny.
Borowa już za nami, ale nie ma się co cieszyć, bo do Głuszycy idziemy wyjątkowo okrężną drogą. Przed nami wymagające podejście na Kozła (774 m n.p.m) i Wołowiec (776 m n.p.m.). Zielonym szlakiem schodzimy do Kamieńska... i już wiemy, że trasa będzie miała o wiele więcej niż 54 km.
Ponownie wchodzimy w las, wynurzamy się z niego w Glinicy przy Ogrodowej, teraz skrótem pomiędzy garażami, znowu las, stacja Jedlina-Zdrój, wreszcie mkniemy do zespołu pałacowo- hotelowego Jedlinka. Kolejną przewrotną niespodziankę zgotował nam organizator, sytuując ostatni punkt kontrolny... we wnętrzu browaru Jedlinka. Niektórzy nie chcą iść już dalej i rozbijają przy barze obóz. My wychodzimy jak najszybciej, tęsknie patrząc na zaparkowany przed pałacem samolot Czerwonego Barona oraz puszczające do nas oko lwy przed wejściem. Ponieważ w Jedlince zaplanowaliśmy nocleg, po dotarciu do mety będziemy musieli tu jeszcze wrócić.
Jedlinkę od Szkoły Podstawowej w Głuszycy dzieli, licząc wzdłuż szosy, niecałe 2,5 km. Ale projektant trasy Sudeckiej Żylety nie byłby sobą, gdyby poprowadził nas poboczem. Skręcamy w ulicę Hożą, później idziemy jeszcze kawałek przez las, przekraczamy DW 381, mijamy ogródki działkowe, po czym łukiem ulic Mazurskiej oraz Górnośląskiej wychodzimy niemal na wprost mety. Z Jedlinki do Głuszycy 3,3 km. Łącznie 59,6.
Odbieramy medale, certyfikaty uczestnictwa, wreszcie makaron na talerzu z otrębów. Zaliczamy pamiątkowe zdjęcia z Żyletą, a następnie powstrzymujemy się przed przesadnym rozsiadaniem się i ruszamy z powrotem do Jedlinki.
Pałac w Jedlince mieścił niegdyś siedzibę nazistowskiej organizacji Todt, zajmującej się projektowaniem obiektów wojskowych, m.in. kwater Hitlera (przy budynku można zwiedzać replikę wagonu sztabowego pociągu specjalnego ,,Amerika") oraz tajemniczego kompleksu Riese w Górach Sowich. Dzisiaj budzi w nas o wiele milsze skojarzenia. Z medalami na szyjach wkraczamy do przypałacowego browaru, aby zafundować sobie w nagrodę Marcową Damę lub Podchmielonego Lorda...
- Wypad z tymi medalami!- krzyczą do nas wyrypowicze, którzy dopiero zameldowali się na piątym punkcie kontrolnym.
- Już niedużo wam zostało- pocieszamy ich.
- Trzy kilometry!!! - oburzają się.
- Dwa i pół, jeśli pójdziecie szosą- podpowiadamy. - Widzieliśmy, że wiele osób sobie tak skraca...
- A wy jak szliście? - pytają podejrzliwie.
- Nooo… My za strzałkami....
- My też pójdziemy za strzałkami. - unoszą się honorem, ale nie wstają jeszcze od stołu.
Zanim zmorzy nas sen, przez okna naszego pokoju będziemy obserwować światła czołówek wynurzające się z lasu i wędrujące do mety...
Odbieramy medale, certyfikaty uczestnictwa, wreszcie makaron na talerzu z otrębów. Zaliczamy pamiątkowe zdjęcia z Żyletą, a następnie powstrzymujemy się przed przesadnym rozsiadaniem się i ruszamy z powrotem do Jedlinki.
Pałac w Jedlince mieścił niegdyś siedzibę nazistowskiej organizacji Todt, zajmującej się projektowaniem obiektów wojskowych, m.in. kwater Hitlera (przy budynku można zwiedzać replikę wagonu sztabowego pociągu specjalnego ,,Amerika") oraz tajemniczego kompleksu Riese w Górach Sowich. Dzisiaj budzi w nas o wiele milsze skojarzenia. Z medalami na szyjach wkraczamy do przypałacowego browaru, aby zafundować sobie w nagrodę Marcową Damę lub Podchmielonego Lorda...
- Wypad z tymi medalami!- krzyczą do nas wyrypowicze, którzy dopiero zameldowali się na piątym punkcie kontrolnym.
- Już niedużo wam zostało- pocieszamy ich.
- Trzy kilometry!!! - oburzają się.
- Dwa i pół, jeśli pójdziecie szosą- podpowiadamy. - Widzieliśmy, że wiele osób sobie tak skraca...
- A wy jak szliście? - pytają podejrzliwie.
- Nooo… My za strzałkami....
- My też pójdziemy za strzałkami. - unoszą się honorem, ale nie wstają jeszcze od stołu.
Zanim zmorzy nas sen, przez okna naszego pokoju będziemy obserwować światła czołówek wynurzające się z lasu i wędrujące do mety...
Komentarze
Prześlij komentarz