Biegacze, cerkwie i Szwejk (KDB on tour).



Trasa: Komańcza, Leśna Willa> (czerwonym, Głównym Szlakiem Beskidzkim) Wahalowski Wierch> rezerwat Kamień nad Rzepedzią> (czarnym szlakiem ,,Śladami dobrego wojaka Szwejka") Ostry Wierszek> Rzepedka> Szczawne, cerkiew

+ powrót tą samą drogą

Długość trasy: 17 km w jedną stronę

Czas przejścia: ok. 3,5 h do Szczawnego, ok. 3 h powrót



Podczas gdy połowa z nas robi sobie powtórkę z Głównego Szlaku Beskidzkiego, biegnąc z Krynicy do Komańczy w ramach Łemkowyny Ultra Trail 150 km, druga połowa próbuje jak najlepiej wykorzystać 27 godzin czasu wolnego w Beskidzie Niskim.

Pierwotny plan zakładał wycieczkę z Komańczy przez Dołżycę na Garb Średni, a następnie zejście na słowacką stronę do Medzilaborców, w celu zwiedzenia tamtejszego muzeum, poświęconego sztuce nowoczesnej, a w szczególności twórczości Andy'ego Warhola. Skąd taka wąska specjalizacja obiektu? Otóż we wsi Miková, położonej kilkanaście kilometrów od Medzilaborców, mieszkali przed emigracją do USA rodzice słynnego artysty. Wyniki kalkulacji danych takich jak odległość w kilometrach, godziny otwarcia galerii pop- artu oraz długość październikowego dnia pokazują jednak bezlitośnie, że podobna wyprawa mogłaby się zakończyć już po zmroku. Alternatywna koncepcja zaczęła kiełkować właściwie już w autobusie z Sanoka do Komańczy, jadącego nieśpiesznie pełną zakrętów szosą. Starsza pani gawędząca z kierowcą tłumaczyła, że prawdziwki powoli się kończą i teraz można iść jedynie na opieńki. Właśnie wtedy za szybą pojazdu wypatrzyliśmy baniaste hełmy z malowanej na zielono blachy, wieńczące drewnianą budowlę z podkreślonymi bielą podziałami okien. 

Wyruszam zatem w kierunku Szczawnego, zobaczyć tamtejszą cerkiew. Pierwsza część trasy jest mi znana, jako że prowadzi odcinkiem GSB. Krajobraz z końca października różni się jednak nieco od tego z początku września



Na podejściu przez las na Wahalowski Wierch (o demonicznej wysokości 666 m n.p.m.) spotykam kilku grzybiarzy, którzy- miejmy nadzieję- zbierają prawdziwki lub opieńki, a nie te piękne, rosnące przy ścieżce nakrapiane kapelusze.



Słoneczna pogoda pozwala na podziwianie z odkrytego szczytu Wahalowskiego Wierchu dookolnej panoramy. Na lekko wypłowiałych łąkach leżą wałki siana, a w pojedynczych kępach drzew czerwienią się owoce głogu oraz kaliny. Jest cicho, spokojnie i pusto... 









...ale wkrótce na horyzoncie pojawia się pierwszy uczestnik któregoś z krótszych dystansów Łemkowyny. Po kilku chwilach ruch wzmaga się, nieustannie mówię więc ,,cześć" i staram się ustępować z drogi biegaczom, wypatrując już z utęsknieniem odbicia czarnego szlaku, na którym spodziewam się zaznać trochę samotności.

Rzeczywiście, gdy tylko opuszczam GSB i zaczynam podążać za znakami trasy Śladami dobrego wojaka Szwejka, zostaję sama z pokrzykiwaniem nieodlatujących na zimę ptaków. Przydaje się track wgrany do zegarka, bo ścieżka to pojawia się, to niknie pod opadłymi liśćmi. W dodatku miejscami rozgałęzia się na kilka wariantów, a przejście utrudniają wiatrołomy. Szlak wytyczony śladami bohatera powieści Jarosława Haszka jest międzynarodowy- zaczyna się na Słowacji, a kończy po ukraińskiej stronie granicy. Na terenie Polski prowadzi od Przełęczy Radoszyckiej przez Sanok do przejścia granicznego w Krościenku. Wygląda jednak na mało uczęszczany, przynajmniej na eksplorowanym przeze mnie odcinku. W dodatku zdaje się, że drogę z Węgier do Sanoka Szwejk pokonywał wraz ze swoją kompanią pociągiem, a więc niemożliwe aby buszował po lasach w okolicy Komańczy. Chociaż, znając jego szczęście do popadania w przygody... 








Tymczasem złotą od modrzewiowych igiełek drogą wychodzę na odkryte łąki, osiągając szczyt Rzepedki (708 m n.p.m.).



Wierzchołek wieńczy, podobnie jak w przypadku Wahalowskiego Wierchu, niezbyt urodziwy, betonowy trójnóg geodezyjny. Na tym odcinku szlak przejezdny jest nawet dla samochodów, spotykam więc kilka osób, które postanowiły zdobyć Rzepedkę na czterech kółkach. Pogoda sprzyja jednak wędrówce, jeśli nie liczyć porywistego wiatru, który wzmaga się na otwartej przestrzeni. 





Z widokowego szczytu schodzę pośród różnych odcieni brązu, żółci i czerwieni do wsi Szczawne, rozciągniętej wzdłuż szosy prowadzącej z Karlikowa do Komańczy. 





Pokonuję kilkaset metrów poboczem aż do potykacza z rysunkiem cerkwi i informacją o jej otwarciu dla zwiedzających. Warto było tu przyjść. Ocalona przed rozbiórką po II wojnie światowej świątynia (dawniej greckokatolicka, dzisiaj prawosławna) to prawdziwa perełka. Oprócz bogatego ikonostasu wzrok przyciągają polichromie na suficie oraz żyrandol wyposażony w... świece (do cerkwi nie doprowadzono instalacji elektrycznej). Wewnątrz można zakupić książkę albo posłuchać języka łemkowskiego, którym posługuje się opiekunka obiektu. 


cerkiew w Szczawnem



dzwonnica cerkwi w Szczawnem


wnętrze cerkwi w Szczawnem

Po chwili przerwy pod zdziczałą jabłonką ruszam w drogę powrotną. Bliżej byłoby poboczem szosy, ale wybieram jednak ciekawszą, znaną trasę przez żółcie, czerwienie i brązy, w towarzystwie dobrego wojaka Szwejka oraz kolejnej grupy uczestników Łemkowyny. Na Wahalowskim Wierchu załapuję się  nawet na gorącą herbatę (- Ale ja nie startuję w biegu, nie wiem czy mi przysługuje... - Wszystkim przysługuje!!!).




Zostaje mi jeszcze trochę czasu, aby pokręcić się po - niby znajomej- Komańczy. Byliśmy tu już wcześniej dwa razy, ale zawsze traktując tę wioskę  na granicy Beskidu Niskiego i Bieszczadów jedynie jako przystanek w podróży (a więc właściwie nie ruszając się poza bezpieczną przystań Leśnej Willi, zapewniającą pierogi, szarlotkę oraz łóżko). Tymczasem tutaj też znajduje się udostępniona dla turystów drewniana cerkiew (odbudowana po pożarze z 2006 r.), a oprócz tego dwa cmentarze z okresu I wojny światowej (jeden powyżej stacji kolejowej Komańcza, drugi w okolicach przystanku Komańcza Letnisko), klasztor nazaretanek w stylu szwajcarskim (z lat 30. XX w.) oraz nawiązujące do lokalnej kultury i przyrody murale Arkadiusza Andrejkowa. Czekając na drugą połowę, nadrabiam zaległości w zwiedzaniu.


cerkiew w Komańczy


wnętrze cerkwi w Komańczy


mural A. Andrejkowa

Wracając już natomiast do Poznania, postanawiam nadrobić zaległości w lekturze. W księgarni w Rzeszowie na długą (a nawet jeszcze dłuższą- dzięki PKP Intercity) drogę do domu zakupuję jedyną słuszną lekturę na tę podróż- ,,Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej". Dzięki niej poszukiwanie nad ranem przystanku zastępczej komunikacji autobusowej w Zielonej Górze (,,nie tam gdzie pani stała, tam gdzie lody") będzie nam się wydawało jedną z takich przygód...

< następny post

poprzedni post >

Komentarze