100 km z widokiem na blender (KDB on tour).



Trasa: Zalew Stara Morawa> (Suchą Drogą, bez znaków) Wielkie Rozdroże> (Bialskim Duktem, potem żółtym szlakiem) Czernica> (najpierw czerwonym szlakiem, potem bez znaków) Nowy Gierałtów, leśniczówka (PK 1)> Sedlo Peklo> (żółtym szlakiem) Kowadło> Pasieczna> Przełęcz Trzech Granic> (bez znaków, granicą polsko-czeską) Brusek> Pod Działem> (niebieskim szlakiem) Czarny Potok> (zielonym szlakiem) Rudawiec> Rude Krzyże> Przełęcz Płoszczyna (PK 2)> (żółtym szlakiem) Przełęcz Staromorawska> (niebieskim szlakiem) Kamienica> leśniczówka Kamienica> (Drogą pod Lejami, bez znaków) Głęboka Jama> (zielonym szlakiem) rozejście przy Przełęczy Stříbrnická> (czerwonym szlakiem) Sadzonki> źródło Moravy> Śnieżnik> Jaskółcze Skały> (czerwonym, potem zielonym i niebieskim szlakiem) schronisko pod Śnieżnikiem (PK 3)> (początkowo żółtym i czerwonym szlakiem, potem bez znaków) Średniak> (czerwonym szlakiem) Międzygórze Górne> (niebieskim szlakiem) Góra Parkowa> (najpierw zielonym szlakiem, potem bez znaków) Mariańskie Skały> Skały Nowowiejskie> (czerwonym szlakiem) Żmijowa Polana> (bez znaków) górna stacja kolejki na Czarną Górę> Czarna Góra> (zielonym szlakiem) Przełęcz pod Jaworową Kopą> Droga Izabeli> (bez znaków) Droga Albrechta> (niebieskim szlakiem, potem bez znaków) Puchaczówka, kapliczka św. Anny (PK 4)> (żółtym szlakiem) Marcinków> Skowronia Góra> Żabnica> (bez znaków) Konradów> Karczmisko> okolice Przełęczy pod Chłopkiem> (najpierw czerwonym szlakiem, potem bez znaków) Stronie Śląskie> (zielonym szlakiem) Stronie Śląskie- Wieś> (bez znaków) Krzyżnik> Zalew Stara Morawa

Długość trasy: 100 km

Czas przejścia: 24 h (limit 36 h)


Nagrana trasa: II Śnieżnicka Setka | mapa-turystyczna.pl


Wrocławskie Stowarzyszenie Nordic Walking dobrze wiedziało co robi, planując drugą edycję Śnieżnickiej Setki. Nie dość, że trasę zaprojektowano tak, aby przebiegała w odwrotnym kierunku niż w zeszłym roku, to jeszcze wprowadzono w niej kilka zmian, urozmaicających wędrówkę oraz podkręcających bilans przewyższeń. No i nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy znów przyjechać do Starej Morawy...

Nie tylko my daliśmy się zresztą skusić. Nad zalewem, przy dmuchanej bramie z napisem ,,start", spotykamy się z Moniką i Mariuszem, których poznaliśmy w 2022 r. A ponieważ zgrywamy się tempem, naturalną rzeczą jest, że znów będziemy wędrowali razem. 

Prognozy pogody są dla nas łaskawe. Deszczu nie przewiduje się, mimo że po niebie przesuwają się jak na razie chmury w różnych odcieniach granatu. Nie ma być też upalnie. Szczerze mówiąc, temperatura odczuwalna jest raczej niska, głównie za sprawą niesłabnących podmuchów zimnego wiatru. 

Startujemy o 18:00, zaraz po wspólnym zdjęciu. Kierujemy się tym razem nie w stronę Kletna, ale ku granicy Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego, aby tzw. Suchą Drogą wspiąć się na Wielkie Rozdroże. Stąd niebieskim szlakiem moglibyśmy w niespełna półtorej godziny dojść do Przełęczy Staromorawskiej. Dojdziemy do niej, owszem, ale nie tak szybko. Najpierw musimy zakreślić na mapie kilka interesujących pętelek...

Kiedy z szerokiego Bialskiego Duktu skręcamy nagle na stromiznę przypominającą bardziej zbocze rozorane przez dziki niż ścieżkę, może to oznaczać tylko jedno- zaczynamy podejście na naszą ukochaną Czernicę (1083 m n.p.m.). Podczas Potrójnej Korony przeoczyliśmy jakoś stojącą na szczycie wieżę. Być może dlatego, że zdobywaliśmy wówczas Czernicę po ciemku (i z drewnianą nogą). Tym razem załapujemy się na całkiem zacne widoki (a nogi są sprawne).


wieża widokowa na Czernicy...


...i widoki z wieży

Z Czernicy schodzimy czerwonym szlakiem w stronę Kobylicznego Duktu, biegnącego wzdłuż potoku Tylnik. Następnie odbijamy na drogę bez nazwy, aby zejść nią do szosy łączącej Nowy Gierałtów z Bielicami. Zaczyna się ściemniać, ale stwierdzamy, że powinniśmy dać radę dotrzeć bez światła do pierwszego punktu kontrolnego, zlokalizowanego na dwudziestym kilometrze trasy.


złoty zachód słońca w Górach Złotych

Przez całą drogę próbowaliśmy zgadnąć jaki ,,słodki posiłek na ciepło" szykują dla nas organizatorzy. Budyń z sokiem malinowym...? Makaron z truskawkami...? A może ryż z jabłkami i cynamonem...?! Ostatni strzał okazuje się trafiony. Siedząc na pniu powalonego drzewa, fundujemy sobie powrót do dzieciństwa. Potem zakładamy czołówki i ruszamy dalej, w kierunku przełęczy Piekło.

Stamtąd wspinamy się na Kowadło (989 m n.p.m.), nie do końca słusznie zaliczane do Korony Gór Polski. Następnie schodzimy w dół wąską ścieżką wydeptaną w jagodzinach. Dziwne tylko, że ani za nami, ani przed nami nie widać innych świateł czołówek... Hm, może to dlatego, że zamiast podążać za żółtymi znakami, zaczęliśmy schodzić zielonym szlakiem do Bielic? Przedzieramy się przez las z powrotem na właściwą trasę. 

W świetle wielkiego, pomarańczowoczerwonego księżyca (w ten weekend przypada akurat czerwcowa, ,,truskawkowa" superpełnia) docieramy do Przełęczy Trzech Granic. Zakładamy na siebie to, czego jeszcze nie założyliśmy, bo noc jest wyjątkowo mało gorąca... A na całą naszą czwórkę mamy tylko jedną parę rękawiczek. Parę, a później pół pary, jedną rękawiczkę udaje się bowiem zgubić. Gubimy również bidon wypełniony wodą z rozpuszczonymi elektrolitami.

Wędrujemy granicą polsko- czeską przez Brusek (1116 m n.p.m.) do rozdroża Pod Działem. W zeszłym roku mijaliśmy tutaj całe tłumy Czechów pozdrawiających nas melodyjnym ,,ahoj". No ale wtedy byliśmy tutaj za dnia. Teraz jesteśmy tylko my, zimna noc i księżyc. 

Przed nami kolejny szczyt z listy KGP- Rudawiec (1106 m n.p.m.). Niektórzy zasypiają na stojąco, a właściwie na idąco. Marzymy o świcie. W końcu zaczynają odzywać się ptaki, a niebo jaśnieje. Przed nami ukazuje się Przełęcz Płoszczyna, a więc drugi punkt kontrolny. I tu czeka nas miła niespodzianka- spodziewaliśmy się tylko zimnych przekąsek, a tymczasem z Nowego Gierałtowa dojechała reszta ryżu z jabłkami. 

Ryż, gorąca herbata (lub kawa), słońce oraz świadomość, że zbliżamy się do połowy trasy, dodają nam sił. Mkniemy ku Przełęczy Staromorawskiej, tej, na której mogliśmy być już dawno temu...

Następnie docieramy do wsi Kamienica. Przy kapliczce skręcamy z asfaltu, aby rozpocząć podejście na Śnieżnik (1426 m n.p.m.). Ale oczywiście nie niebieskim szlakiem, tylko dużo bardziej okrężną drogą... Po drodze atrakcje takie jak podmokła ścieżka, której mimo wysiłków ekwilibrystycznych nie udaje się przejść bez wlewania sobie do butów sporej ilości lodowatej wody.

Nagrodą za trudy są widoki, które zaczynają się już za Głęboką Jamą. W oddali lśni blender tudzież młynek do pieprzu wieńczący od niedawna najwyższy szczyt Masywu Śnieżnika.



Jeszcze ciekawiej robi się u źródeł Morawy, skąd roztacza się szeroka panorama na dolinę rozdzielającą grań z Małym Śnieżnikiem, Puchaczem i Trójmorskim Szczytem od Końskiego Grzbietu, Uhliska oraz Slamnika, na którego zboczu wyróżnia się konstrukcja Ścieżki w obłokach.


źródło Morawy, dopływu Dunaju...


...i widok na Dolinę Morawy

Na taką widoczność w tej okolicy nigdy wcześniej nie udało nam się trafić. Nie możemy zatem przegapić wejścia na szczyt słynnego blendera, bardzo luźno nawiązującego do kształtu poprzedniej, XIX- wiecznej wieży widokowej na Śnieżniku (od lat powojennych popadającej w ruinę i ostatecznie zburzonej w latach 70. XX w.). Nie możemy? Chyba jednak możemy- myślimy, zaglądając do huczącego od wiatru metalowego wnętrza, wypełnionego niekończącą się plątaniną schodów z ażurowej kratki. Na samą górę wyrusza jednoosobowa delegacja, której przy podchodzeniu do szyby zabezpieczającej górny taras również trochę miękną nogi.


widok z blendera w kierunku wschodnim


widok w kierunku południowo- zachodnim

Po podniesieniu sobie poziomu adrenaliny we krwi, schodzimy ku schronisku pod Śnieżnikiem, czytaj: ku zupie pomidorowej. Po drodze wyzwala się kolejna dawka hormonu walki- tym razem musimy uskakiwać przed pędzącymi z góry zawodnikami maratonu MTB Prima Cup. Nie powstrzymają nas oni jednak przed dotarciem do posiłku! Na karcie startowej przybijamy pieczątki potwierdzające osiągnięcie 64. kilometra trasy, a poniektórzy mimo przetrwania wyjątkowo zimnej nocy, zamawiają jeszcze zimny Śnieżnik. Przede wszystkim wymieniamy jednak nasze kupony na zupę- dobrze, że jest już wydawana, bo otwarcie tego punktu planowane było początkowo na 10:30. My jesteśmy tutaj jakieś dwie godziny wcześniej.

Pod dachem siedzi się miło, ale trzeba ruszać jednak w dalszą drogę. Na chwilę uciekamy przed rowerzystami (idąc nieoznaczoną ścieżką, która stopniowo staje się coraz węższa i coraz bardziej stroma), aby znów spotkać ich na czerwonym szlaku. Pomimo odbywających się zawodów kolarskich, szlak nie jest jednak zamknięty dla pieszych, a ci licznie wyruszyli dziś w stronę Śnieżnika. Niektórzy zawodnicy decydują się w związku z tym zejść z siodełka.

Rowerzystów gubimy ostatecznie przy skręcie na Czarną Drogę, a turystów po zmianie koloru szlaku z czerwonego na niebieski, a potem zielony. Schodziliśmy w dół tak długo, że nieuniknienie musimy teraz zacząć podchodzić pod górę. Podchodzimy więc, szeroką, dość monotonną drogą leśną, prowadzącą nieubłaganie coraz wyżej i wyżej. - To się nie kończy- informuje nas jeden z uczestników Śnieżnickiej Setki, którego mijamy, gdy zrezygnowanym wzrokiem wpatruje się w kolejny zakręt drogi.

Wkrótce teren staje się jednak bardziej urozmaicony. Wkraczamy pomiędzy Mariańskie Skały, nazwane tak nie na cześć żadnego Mariana, ale Marianny Orańskiej, królewny niderlandzkiej zasłużonej dla XIX- wiecznego rozwoju Ziemi Kłodzkiej.

Wychodzimy na czerwony szlak biegnący ku Żmijowej Polanie, zaczynając z coraz to większą pewnością podejrzewać, że ten skok na profilu trasy wyświetlanej przez zegarek, to rysująca się na horyzoncie Czarna Góra (1205 m n.p.m.). Zanim się na nią wdrapiemy, spotkamy jednak jeszcze Paulę z Szybkich Podróży :)

Przy górnej stacji kolejki krzesełkowej robimy sobie i innym pamiątkowe zdjęcie, wyruszając następnie na spotkanie z przeznaczeniem. No ale po Czarnej Górze powinno być już z górki, czyż nie?

Po drodze na ostatni punkt kontrolny natrafiamy na większą grupę turystów, którzy na widok numerów przypiętych na naszych plecakach zadają pytania o nazwę imprezy, długość trasy i pokonany już przez nas dystans. Następnie chwalą, że wyglądamy całkiem świeżo. Świeżym krokiem podążamy więc ku drodze wojewódzkiej 392 i kapliczce św. Anny, przy której rozstawiono stolik z naleśnikami (te same, co w zeszłym roku!) oraz innymi smakowitościami.

Osiemdziesiąt kilometrów za nami. Zostawiamy w tyle Śnieżnik z blenderem i Czarną Górę z masztem telewizyjnym. 


Zostawiamy w tyle Śnieżnik i Czarną Górę...

Idziemy w stronę Marcinkowa, niemal całkowicie wyludnionej wsi z ruinami kościoła św. Marcina. Nawet nie zauważamy, że wspięliśmy się na Skowronią Górę (839 m n.p.m.). Odprowadzani wzrokiem przez mahoniowoczerwoną rogaciznę (czy to te same krowy, które w zeszłym roku straszyły nas, świecąc ślepiami w ciemności?), skręcamy w stronę Konradowa.


krowy z Marcinkowa

Na ścieżce znajdujemy zapakowany w woreczek pakiet składający się z Danusi i żelu energetycznego. Domyślając się, że musiał zgubić go ktoś z ,,naszych", zabieramy go ze sobą. Właściciela doganiamy po kilku minutach, docierając do wioski.


Konradów


mieszkaniec Konradowa

Przed nami Karczmisko (694 m n.p.m.), czyli przedostatnia górka na trasie. Osiągnąwszy jej szczyt, schodzimy do Stronia Śląskiego. Widzimy znajome budynki: domy, sklepy i kościół. I co? Track w zegarku, zamiast sprowadzić nas do głównej ulicy i najkrótszą drogą poprowadzić do zalewu w Starej Morawie, każe odbić w kierunku Stronia Śląskiego- Wsi. Co autor trasy miał na myśli? Może chciał nam pokazać miniaturę XIX- wiecznej wieży widokowej na Śnieżniku (wzniesioną przy dawnym młynie wodnym), aby zamknąć setkę piękną klamrą? Może zależało mu, abyśmy zwrócili uwagę na złoża marmuru, Białej i Zielonej Marianny, występujące na zboczach Krzyżnika? No bo przecież nie chodziło mu o to, żeby na samej końcówce poznęcać się nad nami, prawda?

Wreszcie, po pokonaniu ostatniej z ostatnich górek i związanym z nią małym kryzysie, dostrzegamy w dole wodę zalewu. Meta! Docieramy na nią niemal równo po dwudziestu czterech godzinach od startu. Czas mamy więc nieco gorszy niż przed rokiem, ale wynika to zapewne z większej ilości przewyższeń oraz z zaliczenia po drodze dwóch wież widokowych. Zajadając makaron, wpatrujemy się w otrzymane przed chwilą medale. Na nich też dostrzegamy ukrytą, malutką sylwetkę pieprzniczki tudzież blendera, który towarzyszył nam przez tyle kilometrów na trasie.



< następny post

poprzedni post >

Komentarze

  1. Meega impreza Gratulacje 🥳🔥💪Kochani ale, tempo mieliście 🔥🔥🔥 😯😯😯 Paule i Szybkiego uwielbiam!!! Setka dała nam popalić 🔥🔥🔥

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje! Świetna trasa i ciekawe tereny. Co jakiś czas zerkam na stronę i czytam opis Waszych przechadzek, jestem pod wrażeniem kondycji i różnorodności podejmowanych tematów.
    Pozdrawiam
    Paweł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :) Polecamy Śnieżnicką Setkę- w tym roku co prawda niestety się nie odbędzie, ale ta sama ekipa organizuje również pod koniec września Śnieżnicką Pięćdziesiątkę :)

      Usuń
    2. Kiedyś (ok. 18 lat temu) brałem udział w Sudeckiej Setce w Boguszów-Gorce, zrobiłem około 75 km i to już był max. Ale to było kiedyś, teraz to już "szron na głowie, już nie to zdrowie", więc 100 km poza moim zasięgiem. Ale zostają jeszcze imprezki na orientację, z czego skrzętnie ostatnimi laty korzystam. Do zobaczenia na szlaku!

      Usuń

Prześlij komentarz