Strzelin-Niemcza 10 : 1 (KDB on tour)
Bierzemy udział w rogainingu rozgrywającym się na terenie Wzgórz Niemczańsko-Strzelińskich już po raz jedenasty. Dowodem tego są nawet statuetki za dziesięciokrotne ukończenie zawodów, które odbieramy na starcie. Jak do tej pory, zawsze błąkaliśmy się jednak po lasach i polach w rejonie Strzelina. Tym razem po raz pierwszy mamy okazję eksplorować okolice Niemczy.
Stacjonujemy w Kietlinie, gdzie, za bramą z napisem ,,Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna", ukrywa się wzniesiony pod koniec XVII w. pałac, przebudowany pod koniec XVIII w. w stylu barokowym. Stąd mamy ok. 4 km do bazy zawodów, która mieści się w świetlicy wiejskiej w Ligocie Wielkiej. Docieramy tam po dziewiątej, w sam raz aby odebrać mapę i od razu przystąpić do opracowania strategii.
Temperatura wydaje się idealna- nie jest ani za zimno, ani za gorąco. Lekkim niepokojem napawają nas natomiast chmury zwieszające ciemne brzuchy nad horyzontem- z prognozy pogody wynika, że na niebie nie są tylko dla ozdoby. Ale póki co, nie pada.
Przed dziesiątą przemieszczamy się na pobliskie boisko, aby podbić punkt startowy. I ruszamy! Najpierw w stronę ,,4a", zlokalizowanego przy przepuście. Trochę dziwi nas, że nikt nie wybrał tego samego wariantu co my... ale wkrótce przekonujemy się dlaczego. Zakręt szosy, którym idziemy, można było ściąć, wyruszając z nieogrodzonego przecież boiska od razu na północ. Gonimy sprytniejszych od nas zawodników, załapując się przy perforatorze na pierwsze zdjęcia.
Teraz ,,4b"- aby do niego dotrzeć, wystarczy iść brzegiem pola, cały czas wzdłuż rowu. Buty momentalnie przemakają w wysokiej trawie, a o zawał serca niemal przyprawiają wyskakujące spod nóg bażanty. Klasyka letniego rogainingu. Na skrzyżowaniu z kolejnym rowem odnajdujemy perforator, prąc następnie na azymut do szosy.
Po krótkim odcinku bitumicznym skręcamy w drogę polną, która powinna doprowadzić nas do następnego punktu. We flankujących ją zaroślach kwitnie wszystko co czerwone, różowe i fioletowe- maki, dzika róża, łubiny. Docieramy do ambony, u stóp której pomarańczowieje ,,4c". Połowa z nas jest bardzo rozczarowana faktem, że znacznik nie został umieszczony na szczycie konstrukcji, w ramach protestu włazi więc na górę i tak.
![]() |
kwitnie wszystko, co różowe... |
Z góry nie widać jednak punktu ,,6b". Aby go zaliczyć, musimy zanurzyć się w Czarny Las porastający zbocza Góry Działowej (284 m n.p.m.). Najpierw poruszamy się ścieżką, potem porzucamy ją jednak w poszukiwaniu początku płaskiej muldy. Podbiwszy kartę, stwierdzamy że najlepiej będzie teraz przedrzeć się na szagę do szosy. Na przykład idąc wzdłuż płotu ograniczającego uprawy leśne. Co prawda jest dość gęsto, a sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że ogrodzenie jest częściowo przewrócone, ale przynajmniej nie ma żadnych kolczastych pnączy... A nie, jednak są.
Kilka zadrapań później wynurzamy się na drogę prowadzącą do Goli Dzierżoniowskiej. Przez chwilę zastanawiamy się po którą piątkę teraz wyruszyć. Staje na piątce ,,f'". Mijamy renesansowy pałac Leonarda von Rohnau, w którym, po rekonstrukcji z początku XXI w., mieści się czterogwiazdkowy hotel ,,Uroczysko Siedmiu Stawów". Następnie odnajdujemy skrzyżowanie z przystankiem autobusowym, w pobliżu którego powinien przepływać strumień, dopływ potoku Piekielnik. Jest rzeczywiście mostek i jakiś ciek wodny, ale ten piekielnik wpływa pomiędzy zabudowania wsi. Punkt opisany jest jako przepust- jakiś dziwny, bo nie powiązany z żadną drogą. Z której strony by go tu najlepiej zaatakować? Próbujemy od północy. Jest to, jak się okazuje, średni wybór. Znajdujemy co prawda w miarę sensowne przejście przez pole, ale w kierunku strumienia teren opada bardzo stromo. W dodatku wszystko jest mokre i zarośnięte, a my nie wiemy w którym dokładnie miejscu powinniśmy zacząć ciąć tę dżunglę maczetą. Postanawiamy dobić do widocznej na mapie drogi, przedostać się nią na drugą stronę strumienia, a następnie spróbować od południa.
![]() |
pałac w Goli Dzierżoniowskiej |
Jak powiedzieli, tak zrobili. Wychodzimy na drogę, skręcamy w kolejną, skrajem pola dobijamy do zarośli ukrywających ciek wodny. Idziemy wzdłuż nich, a z przeciwnego kierunku nadciągają inne drużyny. Kątem oka rejestrujemy świeżą ścieżkę wydeptaną w trawie. Nurkujemy w zieleń za tym tropem. Jest i nasz przepust- niewielki nasyp ziemny umożliwiający przejście przez wodę.
Wracamy do szosy i relaksujemy się, maszerując poboczem. Wypatrujemy już jednak skrętu w drogę polną, który powinien znajdować się dokładnie na przeciw zaznaczonej na mapie na szaro ogrodzonej działki. Kiedy docieramy do Ośrodka Pomocy dla Zwierząt Niechcianych, wiemy że jesteśmy w dobrym miejscu. Skręcamy zatem w kierunku wzgórza opisanego jako Cierniak, choć trochę spowalniają nas rosnące przy drodze zdziczałe czereśnie obsypane dojrzałymi owocami. Droga załamuje się pod dziwnymi kątami, pośrodku pola ogarniają nas więc lekkie wątpliwości. Oglądamy się za siebie, sprawdzając czy widać drużynę w jaskrawych kurtkach, która jeszcze niedawno szła za nami. Nie widać. Może ich też spowolniły czereśnie...? Kompas twierdzi, że idziemy w dobrym kierunku, przemy więc dalej ku przesmykowi pomiędzy dwoma plamami zieleni. Droga wiedzie, zgodnie z przewidywaniami, wzdłuż ściany lasu, ale nie widać skrętu, który powinien prowadzić do paśnika. A kiedy już się pojawia, trochę później niż powinien, gnie się nie idealnie na południe, a bardziej na południowy zachód. Ryzykujemy, zawierzając temu skrętowi. I wychodzimy wprost na ,,5c". Uff...
No to teraz tradycyjnie do szosy i w stronę Gilowa. Trochę kusi zlokalizowana jeszcze bardziej na południe ósemka, ale spojrzawszy na zegarek, jednak ją sobie odpuszczamy. Kiedy mijamy park z klasycystycznym pałacem oraz przypałacowym folwarkiem, mieszczącym Ośrodek hodowli zarodowej, zaczyna kropić. Zakładamy przeciwdeszczowe kurtki oraz pokrowce na plecaki, ale po chwili opad odpuszcza, dzięki czemu przy ,,4f" (drzewo nad strumieniem) prowadzimy już radosną pogawędkę jaka to dobra pogoda się w tym roku trafiła i jak bardzo nie sprawdziły się prognozy. A nad widocznym na horyzoncie masywem Gór Sowich widać przetaczające się właśnie po szczytach paskudne chmurzysko...
Było wiadomo, że takim gadaniem tylko zapeszymy. Przeznaczenie dopada nas, kiedy wychodzimy z powrotem na trasę Niemcza-Dobrocin. Z nieba lecą coraz większe i coraz gęściej padające krople. Jakaś drużyna chowa się nawet pod wiatą przystanku autobusowego. Nie mamy jednak gwarancji, że opad szybko się skończy, zakładamy więc tylko dodatkowe warstwy z poliestru i przemy dalej przed siebie. Byle do Byszowa, tam schowamy się w lesie.
A w lesie spotykamy zespół rogainingowych debiutantów.
- Idziecie do ,,6a"? - pytają i, nie czekając na odpowiedź, dorzucają- Tam jest rzeźnia!
Potem wyjaśniają, że znaleźli skarpę oraz zakręt, a mimo to nie udało im się zlokalizować trójkąta z perforatorem. Pokrzepieni tymi zapowiedziami, wychodzimy z lasu na pole. Brniemy przez pszenicę wąską ścieżką wyciętą przez maszynę rolniczą, a pszenica odwdzięcza się nam, wlewając całą wodę zgromadzoną w łodygach wprost do naszych butów. Dobrze, że chociaż na głowę przestało padać. Ładujemy się w widełki zadrzewień wcinające się w uprawy, próbując namierzyć rzeczoną skarpę. Tu znów przychodzi ułatwienie w postaci trawy wydeptanej przez poprzednich zdobywców punktu. Hyc w zarośla i podbijamy kartę. A dla drużyny spotkanej przed chwilą przygotowujemy obszerną dokumentację fotograficzną. Może spotkamy się jeszcze na mecie.
![]() |
część dokumentacji fotograficznej punktu 6a |
Teraz (przez pszenicę) z powrotem do szosy. Z powrotem do Byszowa. Ale tym razem odbijamy na północ, bo- po pierwsze- warto powoli zakręcać w stronę bazy, a- po drugie- jest tam ,,6f" do zaliczenia. Aby wypełnić tę misję, skręcamy w pole (wybierając drogę, nie pszenicę, dziękujemy bardzo), a następnie podchodzimy w okolice wyrastającego zeń zielonego kopca. To Szańcowa (396 m n.p.m.), na której szczycie musimy odnaleźć dołek. Podchodzimy po dość stromym zboczu porośniętym naparstnicą, a potem chwilę błąkamy się po wypłaszczeniu u góry. Jest punkt! Próbujemy zejść od razu na północ, ale skutecznie zniechęca nas bujna zieleń oraz płoty. W rezultacie obejdziemy górkę dookoła, zanim ostatecznie nakierujemy się na Mały Dobrocinek.
![]() |
naparstnice po drodze na szczyt Szańcowej |
Przecinamy drogę bitumiczną, aby znów zapuścić się w las. Na rozdrożu mały dylemat- Kramarz (333 m n.p.m.) czy Stołążek (407 m n.p.m.)? Wybieramy ten drugi, wyżej punktowany. Jak zwykle w lesie, rzeczywiste ścieżki nie do końca zgrywają nam się z mapą, ale ponieważ wiemy, że ,,6c" leży przy poziomicy opasującej szczyt, łatwo skorygować marszrutę. Pomagają też oznaczenia zielonego szlaku, który, jak słusznie kombinujemy, pewnie przebiega gdzieś w okolicach wierzchołka. Zameldowawszy się przy wykrocie, postanawiamy ruszyć po ,,5d".
W drodze znów ogarniają nas wątpliwości dotyczące wyboru właściwej ścieżki, ale ponieważ z różnych stron zaczynają nadchodzić inne drużyny, po prostu idziemy z prądem. Aby podbić punkt, wyjątkowo nie trzeba tutaj wskakiwać w zarośla. Wynurzamy się z lasu na pola i kontrolujemy czas. Dwóch czwórek już raczej nie uda nam się ogarnąć, musimy zdecydować się na jedną. Pada na tę z literką ,,e". Dotarłszy zatem do Ligoty Wielkiej, kierujemy się jeszcze na północ. Punkt ma być przy drzewie, ale drzew rośnie tu więcej niż jedno. Zabieramy się za poszukiwania. Oczywiście chodzi o to ostatnie drzewo. Teraz idziemy już w stronę mety, gdzie meldujemy się z raptem pięciominutowym zapasem, co upewnia nas w przekonaniu, że żadnego innego punktu nie zdążylibyśmy już zaliczyć.
![]() |
schemat przebytej przez nas trasy... |
![]() |
...i statuetki za 10 startów. |
W oczekiwaniu na wyniki raczymy się tradycyjnym strzelińskim bigosem i zaczynamy już rozmyślać o statuetce za dwudziestokrotny udział w rogainingu... Tymczasem ruszamy po garnuszek ze złotem, ukryty zapewne na końcu tęczy. Tylko gdzie tęcza się kończy? Czyżby w pałacu w Kietlinie..?
Komentarze
Prześlij komentarz