Zakochani w Sycylii 4/4. Etna- l'amore esplosivo.

 


 

Trasa: Zafferana Etnea, Piazza Umberto Primo> (szlakiem 731) Zafferana Etnea, Via Zerbate> (szlakiem 724) Zafferana Etnea, Madonna della Provvidenza> (szlakiem 704) A pidata du diavulu> Monte Zoccolaro> (szlakiem 704, potem 737) Schiena dell'Asino> (teoretycznie szlakami 737, 703,702, praktycznie bez znaków) górna stacja kolejki Montagnola

Długość trasy: 14,15 km

Czas przejścia: 5 h 50 min.

 


 

Z Katanii do Taorminy czy Syrakuz dojeżdżaliśmy pociągiem. To było łatwe. Znacznie bardziej skomplikowanym logistycznie zadaniem wydaje się dotarcie pod najwyższy czynny stratowulkan w Europie. Po pierwsze, trzeba udać się tam autobusem. Po drugie, do Nicolosi Nord, czyli turystycznego miasteczka narosłego na południowym zboczu Etny, wokół Rifugio Sapienza i dolnej stacji kolejki Montagnola, odbywa się jeden (słownie: jeden) kurs dziennie. Kurs jest obsługiwany przez AST (Azienda Siciliana Trasporti- białe i niebieskie autobusy, ich stanowiska znajdują się na środku Piazza Papa Giovanni XXIII), nie mylić z AMTS (L'Azienda Metropolitana Trasporti e Sosta Catania- czerwono-niebieskie autobusy, stanowiska bliżej dworca, równoległe do budynku stacji). Teoretycznie AST wyjeżdża z Katanii o 8:15 (pod Etną 10:15), a wraca o 16:30 (w Katanii 18:30). Teoretycznie, ponieważ jeśli pojazd wypełni się pasażerami szybko (a wypełni się, mowa przecież o transporcie w okolice jednej z największych atrakcji Sycylii), odjedzie wcześniej niż przewiduje rozkład. Naczytaliśmy się sporo o tym autobusie. Że aby mieć jakąkolwiek szansę do niego wsiąść, trzeba koczować pod dworcem przynajmniej od 7:00. Że bilet kupiony przez Internet może być nie uznany. Że jedyny słuszny dokument na przewóz kupuje się w barze obok kebabu. Że przejechanie trzydziestu kilometrów zajmuje dwie godziny tylko dlatego, że po drodze kierowca robi obowiązkową przerwę na kawę. Że jeśli nie zmieścisz się w autobusie, natychmiast jak sępy rzucą się na ciebie taksówkarze, skłonni pojechać w to samo miejsce za dziesięciokrotnie wyższą cenę... Tłumy, stres, przepychanki, krzyki- od wyobrażania sobie tego wszystkiego zaczęły boleć nas głowy. Postanowiliśmy zatem oszukać system i podejść do wulkanu od zupełnie innej strony.

O 7:00 (no, może z małym poślizgiem) z tego samego dworca autobusowego na Piazza Papa Giovanni XXIII odjeżdża inny pojazd firmy AST, kursujący do miasteczka Zafferana Etnea. Jak sama nazwa wskazuje, miejscowość leży u stóp wulkanu. Od strony wschodniej. Do Zafferany odbywa się kilkanaście kursów dziennie, my wybieramy ten najwcześniejszy. Jesteśmy jedynymi turystami wśród pasażerów. Dwadzieścia po ósmej wysiadamy na Piazza Umberto I, pod kościołem Santa Maria della Provvidenza. Jego biała fasada, kontrastująca z czarnymi schodami z kamienia lawowego, łączy wiele stylów od baroku po secesję, a to dlatego, że choć początki świątyni sięgają I poł. XVIII w., była ona wielokrotnie przebudowywana, rozbudowywana i odbudowywana ze względu na nawiedzające miejscowość trzęsienia ziemi. 

Startujemy z wysokości 567 m n.p.m. i rozpoczynamy mozolną wspinaczkę pod górę. Idąc Via Mulini i Via Zerbate, wkurzamy wszystkie okoliczne psy. A więc jednak występują również we wschodniej Sycylii, nie pozwoliły się całkowicie zdominować kotom. Na szczęście ograniczają się do szczekania zza płotów i z balkonów. Zagrożeniem są jednak również cyklopi- jeden z nich, stojący na szczycie wzgórza wznoszącego się na terenie Parku Mitów, usiłuje cisnąć w nas kamieniem...

 

 

Parco dei Miti przy Via Zerbate

 

 

Docieramy do kapliczki poświęconej (tak samo jak kościół przy Piazza Umberto I) Matce Boskiej Opatrzności. Wzniesiono ją w miejscu, w którym po erupcji z lat 1991-1993 zatrzymał się strumień lawy. Zastygnięty czarny jęzor wypływający z Val Calanna, niegdyś zielonej doliny i uwielbianego miejsca campingowego, można zobaczyć skręcając przy kapliczce w prawo, w Via Val Calanna. 

Obok Matki Boskiej ustawił się foodtrack wypełniony słoiczkami z miodem, z którego słynie Zafferana. Warto bowiem wspomnieć, że Sycylia jest trzecim we Włoszech regionem (po Piemoncie i Kalabrii), jeśli chodzi o ilość funkcjonujących w nim pasiek*. Ale bardziej niż słodkości, przydałaby nam się jakaś limonata, aranciata albo gassosa, bo słońce przygrzewa dość mocno i już zaczynamy podejrzewać, ze 2,5 litra płynów, które dźwigamy w plecaku, może nie wystarczyć. Zwłaszcza przy ambitnych planach, jakie mamy. Plan maximum zakłada wejście na Torre del Filosofo (2900 m n.p.m.), czyli najwyższy na Etnie punkt dostępny dla zwykłego śmiertelnika bez wykupionej w agencji wycieczki. Wspinaczka na sam szczyt, w pobliże kraterów centralnych (Bocca Nuova i La Voragine- ok. 3350 m n.p.m.) nie jest zresztą aktualnie możliwa nawet z agencją, a to ze względu na wzmożoną aktywność wulkanu, powodującą utrzymywanie się żółtego poziomu alarmowego.

Tymczasem za biało-czerwonymi znakami pniemy się do skały o niepokojącej nazwie Pidata du Diavulu (odcisk stopy diabła). Idziemy wąską ścieżką wydeptaną w sypkim, szarym piasku. Na razie przez las, intensywnie zielony i pełen kwiatów groszku pachnącego. Oprócz nas nie ma tu nikogo. Jesteśmy więc w lekkim szoku, kiedy po dwóch godzinach wędrówki przecinamy jeden z zakrętów Via Monte Pomiciaro, wychodząc na parking zastawiony straganami oferującymi już nie tylko miód, ale też (dyskusyjnej gustowności) zwierzątka ulepione z zastygniętej lawy. Trzeba jednak przyznać, że stoiska ustawione są w dość przemyślanym strategicznie miejscu- to tutaj zaczynają się widoki na zalane lawą doliny- wspomnianą już Val Calanna oraz olbrzymią (37 kilometrów kwadratowych) Valle del Bove. Odpowiadamy grzecznie na wszystkie buongiorno i wracamy do lasu, jako że wśród proponowanego asortymentu nie wypatrzyliśmy żadnej gassosy.

 

 

groszek na zboczach Etny


 

pierwsze widoki na Valle del Bove

Wspinamy się na zwieńczony krzyżem szczyt Monte Zoccolaro (1739 m n.p.m.). Groszek pachnący ustępuje rogownicy alpejskiej, a drzewa stopniowo się przerzedzają. Trasa miejscami robi się naprawdę stroma, a szary, gruboziarnisty piach sypie się do butów. Zakładamy stuptuty. 

 

szczyt Monte Zoccolaro

 

 

widok na Valle del Bove i szczytowe kratery Etny z okolic Monte Zoccolaro

 

Na szlaku pojawia się coraz więcej skałek, na które raz po raz musimy się wdrapywać. Ścieżka to wznosi się, to opada. W pewnym momencie zaczyna opadać trochę zbyt mocno... Chyba przez pomyłkę zaczęliśmy schodzić do Valle del Bove, skrajem której prowadzi szlak 703. Wracamy do śladu wyznaczonego przez GPS, na grzbiet Serro del Salifizio. Krajobraz robi się teraz niemal alpejski, tylko skały przybierają jakieś inne, niesamowite kształty.

 

 

Cresta Serra del Salifizio

 

Cresta Serra del Salifizio

Na horyzoncie dostrzegamy kolejny szczyt, na którym sterczą jakieś metalowe konstrukcje i anteny. Obok nich kręcą się sylwetki ludzkie- to pierwsi wędrowcy napotkani dziś na szlaku! Wspinamy się w ich kierunku. Pozdrawiają nas najpierw grupowym ,,hello" i ,,ciao", ale później orientują się, że rozumiemy również ,,cześć"... ,,To nasi!!!"- krzyczą uradowani. Nasi rozpoczynają zejście szlakiem 704, a my pniemy się dalej w górę po grzbiecie osiołka (Schiena dell'Asino). 

 

Schiena dell'Asino


 

Schiena dell'Asino

 

Krajobraz znowu się zmienia. Znikają fiołki i inne kwiaty, a na coraz ciemniejszym podłożu ostają się jedynie pojedyncze zielone kępki. Przebieg ścieżki robi się coraz bardziej umowny, a orientacji nie ułatwia mgła, która nadpłynęła nagle nie wiadomo skąd... Trochę błądzimy, podobnie pewien Belg, którego już raz minęliśmy. Teraz wpadamy na siebie znowu, mimo że on planował schodzić do kraterów Silvestri, a my- wchodzić dalej pod górę... Wspólnie gapimy się na czerwoną linię wyświetlaną na ekranie aplikacji Mapy.cz i próbujemy jakoś dopasować do niej nasze kroki. 

 

 

znikają fiołki...

 

 

...a zostają pojedyncze kępki roślinności.

 

Żegnamy się z Belgiem po raz drugi, podążając ku kraterowi Montagnola (2648 m n.p.m.). Teraz czujemy się już zupełnie jak na księżycu. Po okruchach lawy idzie się ekstremalnie wolno. Omijamy szczyt Montagnoli od północy, trzymając się śladów wydeptanych w czarnym żwirze. Mgła na chwilę rozwiewa się, ukazując... szeroką drogę, po której mkną pojazdy 4x4 wożące turystów, którzy wykupili wycieczki na wulkan z agencją. A więc zbliżamy się do górnej stacji kolejki. 

 

 

księżycowy krajobraz w górnych partiach Etny

 

 

księżycowy krajobraz w górnych partiach Etny


 

zjeżdżający spod Torre del Filosofo pojazd 4x4

 

Wspięliśmy się na wysokość 2500 m n.p.m. Nie idziemy już na Torre del Filosofo. Po pierwsze, po pokonaniu sporej różnicy wysokości oraz kilku pięter roślinności (lub jej braku), czujemy że nasze doświadczenie z Etny jest pełne. Po drugie, nie starczyłoby nam już na to czasu. Po trzecie, w barze przy stacji kolejki mają limonatę... Wypijamy duszkiem trzy butelki, po czym kupujemy bilety na zjazd gondolą. Potem usadawiamy się na murku z widokiem na parking przy Rifugio Sapienza i czatujemy na autobus AST, który wg rozkładu powinien odjechać w stronę Katanii o 16:30. Pojawia się przed 16:00. Większość z pasażerów (wśród nich nasz znajomy Belg) jechała tym legendarnym pojazdem już rano, wykupując (zapewne w kawiarni obok kebabu) od razu bilet powrotny. My, jako jedni z niewielu, musimy bilet kupić u kierowcy, nie mamy więc priorytetu przy wsiadaniu. Uśmiecha się do nas jednak szczęście- trafiają nam się ostatnie dwa miejsca siedzące. O 16:10 autobus rusza. Po drodze nie ma postoju na kawę. O 17:00 dojeżdżamy do Katanii.

 

*** 

 

Dwa dni później wracamy do Polski. A cztery dni później... następuje erupcja Etny. Oglądając obiegające media zdjęcia i filmiki, połowa z nas powie: ,,Ale mieliśmy szczęście...", a druga połowa: ,,Akurat kiedy wróciliśmy! Co za pech... !!!"

--- 

* wg ,,Monitoraggio produzione e mercato del miele. Stagione 2024. Report Annuale", wyd. Osservatorio Nazionale Miele, 2025

< następny post

poprzedni post >

Komentarze