Rudo nie tylko na Rudawcu (KDB on tour).

 


 

Trasa: Zalew w Starej Morawie> skrzyżowanie drogi z singletrackiem pomiędzy Wilczyńcem a Pasiecznikiem (PK1)> skrzyżowanie ścieżek pod szczytem Przedniej (PK2)> Szklary, wiata ,,Orle Gniazdo" (PK3)> Międzygórze (PK4, PO)> mostek na drodze pod szczytem Szklarnika (PK5)> Śnieżnik (PK6)> Przełęcz Płoszczyna (PK7, PO)> Paprsek (PK8,PO)> Rudawiec (PK9)> zbieg strumieni przy Czarnobielskim Dukcie (PK10)> Kowadło (PK11)> Bielice (PK12,PO)> Czernica (PK13)> mostek na Bialskiej Pętli w pobliżu Młynowca (PK14)> róg lasu nad Bolesławowem (PK15)> Zalew w Starej Morawie

PK- punkt kontrolny

PO- punkt odżywczy 

Długość trasy według wariantu budowniczego: ok. 70 km

Długość pokonanej przez nas trasy: 77,7 km

Czas przejścia: 19 h 50 min. 


Kiedy dojeżdżamy do Stronia Śląskiego, nad miastem wiszą ciemnogranatowe chmury, opierające ciężkie od wilgoci brzuszyska na otaczających miasto szczytach. Nie wygląda to dobrze. Nawet cieszymy się, że właśnie zapada zmrok. Przynajmniej nie będzie widać, co dzieje się na niebie. Przed deszczem chronimy się w pizzerii oddalonej o pięć minut drogi od przystanku autobusowego. Najnowszej prognozy pogody boimy się sprawdzać.

Przed 22:00 docieramy do bazy Potrójnej Korony Śnieżnickiej, zlokalizowanej nad zalewem w Starej Morawie. Miejsce znane i lubiane. To tutaj zaczynały się obie Śnieżnickie Setki, w których braliśmy udział (2023 i 2022 r.). Jest chłodno, poniżej dziesięciu stopni, ale przestało padać, a na niebie widać gwiazdy. Może nie będzie aż tak źle? 

 

 

Zalew w Starej Morawie

 

Przypinamy do plecaków numery z pomarańczowymi paskami, wyróżniające uczestników z trasy na orientację. Próbujemy analizować odebraną przed chwilą mapę z zaznaczonymi obowiązkowymi do odwiedzenia piętnastoma punktami, ale nie możemy się skupić, bo przy tej jakże fotogenicznej czynności upatrzyli nas sobie wyrypowi reporterzy. Udaje się nam ustalić tylko tyle, że wystartujemy wspólnie z zawodnikami trasy klasycznej, aby odłączyć się od nich pod Krzyżnikiem .
 
Jak postanowili, tak zrobili. Od zwartej grupy prącej w stronę Przełęczy pod Chłopkiem oddzielamy się na wysokości singletracka zataczającego pętlę wokół szczytu Rudki (960 m n.p.m.). Ryzykujemy przejście pod prąd trasą rowerową, jako że o tej porze nie spodziewamy się wzmożonej obecności miłośników jednośladów. Następnie schodzimy na obrzeża Stronia-Wsi. Tutaj miał być łącznik z drogą wojewódzką 392, jednak zamiast tego widać tylko płoty i bramy. Nie skrócimy sobie więc trasy aż tak bardzo jak myśleliśmy... Ale nic to, idziemy do DW392 trochę bardziej naokoło. Potem skręt w drogę polną i do góry przez las, ścieżkami albo przecinkami, które prowadzą trochę inaczej niż na mapie. 
 
Docieramy do Głównego Szlaku Sudeckiego, którym podążają klasyczni. Zamiast jednak do nich dołączyć, wskakujemy w krzaki na kolejnego singletracka, trawersującego zbocze Wilczyńca (876 m n.p.m.). Za nieco ponad kilometr powinien on przeciąć GSS raz jeszcze, a na tym kolejnym skrzyżowaniu ma być zlokalizowany nasz pierwszy punkt kontrolny. Rzeczywiście, lampion wisi tuż przy szlaku, na tyle blisko, że nasze poczynania przy nim zwracają uwagę osób z niebieskimi paskami na numerach.
- Czy tutaj trzeba przybić jakąś pieczątkę?- pyta ktoś, a są to, jak się okazuje i składa, koleżanki ze studiów połowy z nas. Takiego spotkania w nocy w lesie się nie spodziewaliśmy... Idziemy wspólnie aż do Puchaczówki, gdzie nasze drogi się rozchodzą. Klasyczni będą się teraz wspinać na Czarną Górę (1204 m n.p.m.), a nam tej akurat przyjemności oszczędzono.
 
Zamiast tego skręcamy w oznaczoną na niebiesko Drogę Albrechta. Doprowadziłaby nas ona aż do Międzygórza, ale po drodze mamy jeszcze coś do załatwienia. Konkretnie dwie sprawy. Pierwsza to podbicie karty startowej na skrzyżowaniu ścieżek pod Przednią (914 m n.p.m.). Druga to lampion w wiacie przy drogowskazie ,,Orle Gniazdo" pod gnejsowymi skałkami w masywie Trzech Kopek, w zanikającej wsi Szklary.
 
Po załatwieniu obu spraw, kierujemy się wreszcie w stronę Międzygórza. Omijamy szczyt Iglicznej (845 m n.p.m.), po czym Kłodzką Drogą św. Jakuba schodzimy do wsi z charakterystyczną zabudową w stylu szwajcarskim. 
 
A tam czeka pierwszy punkt odżywczy. Tankujemy izotonik i gorącą herbatę, pałaszujemy po bułce. Kalorie się przydadzą, bo przed nami najpoważniejsze podejście całej wyrypy- wspinaczka na Śnieżnik (1423 m n.p.m.). 
 
Zaczynamy grzecznie szlakiem, ale już przy mostku na Wilczce odbijamy od trasy klasycznej, aby upolować lampion zawieszony przy jednej z dróg wijących się pod Czarną Kopą (890 m n.p.m.). Następnie przebijamy się z powrotem do GSS. Można było rozwiązać to lepiej niż my i zamiast drogi prowadzącej na północ, wybrać ścieżkę wiodącą nad Kozim Mnichem. To umożliwiłoby ścięcie trójkąta, w który układa się szlak. Ale może chociaż zrobiliśmy wersję bardziej łagodną pod względem przewyższeń...
 
Już przy schronisku pod Śnieżnikiem zaczynają się pierwsze oznaki tego, co czeka nas na najwyższym szczycie masywu. W świetle czołówek dostrzegamy widoczne na trawie białe plamy. Ale na wierzchołku... Na wierzchołku Śnieżnika panuje po prostu zima w pełni. Śnieg i lód nie tylko chrzęści pod stopami. Oblepia też wszystkie sterczące z ziemi słupki czy drogowskazy. W dodatku mocno wieje, w związku z czym temperatura odczuwalna drastycznie spada. Na próżno szukamy pieczątki do przybicia w książeczce z potwierdzeniami. Na dowód odwiedzenia szczytu, robimy sobie zdjęcie w jedynym miejscu, w którym jesteśmy w stanie ustać dłużej niż 5 sekund, czyli wewnątrz wieży widokowej (może nie taki głupi był jednak pomysł, żeby ustawić tu tę solniczkę...?). Potem uciekamy ze strefy śmierci.
 
Wspólnie z klasycznymi podążamy zielonym szlakiem prowadzącym najpierw po czeskiej, a potem po polskiej stronie granicy. Schodzimy coraz niżej, a śnieg powoli przemienia się z powrotem w wodę i błoto. Niecierpliwie wyczekujemy kolejnego punktu żywieniowego, który ulokowano na Przełęczy Płoszczyna, teoretycznie na 34. kilometrze trasy. Ścieżka wijąca się to pod górę, to w dół przez zatopiony we mgle bukowy las zdaje się jednak nie mieć końca. W międzyczasie robi się szaro. Można wyłączyć czołówki. Kiedy docieramy w końcu do szosy, przy której stoi namiot z gorącą zupą pomidorową, zegarek pokazuje że przebyliśmy kilometrów... 39. Staramy się nie myśleć ile w takim razie nadłożymy względem całej trasy...

Za punktem kontynuujemy wędrówkę zielonym szlakiem. Wspinamy się kolejno na Płoszczynkę (847 m n.p.m.), Sierstkową (975 m n.p.m.) i Brusinki (też 975 m n.p.m.). Spotykamy starego znajomego, który wciąż straszy w tutejszym lesie...
 
 
 
spotykamy starego znajomego...

 
 
 
Na rozdrożu pod Jelenią Kopą zmieniamy jednak barwy na czerwone. Odwrotnie niż klasyczni, powinniśmy bowiem odwiedzić najpierw Paprsek, a dopiero później Rudawiec. Zastanawiającym się nad naszymi poczynaniami zawodnikom z niebieskimi paskami na numerach podpowiadamy, że niekoniecznie powinni nas naśladować.
 
Paprsek to czeskie schronisko, w którym ulokowano kolejny punkt odżywczy. Pierwszy pod dachem. W przestronnej, turystycznej chacie jest ciepło i miło. Tak miło, że postanawiamy nie spędzać tu za dużo czasu, żeby się całkiem nie rozleniwić. Pokrzepiają nas drożdżówki z serem oraz spojrzenie na zegarek. Według rozpiski z komunikatu startowego Paprsek znajduje się na 45. kilometrze trasy, a nam wychodzi 46. Dzięki skrótowi prowadzącemu obok Medvědí boudy zbiliśmy zatem nieco odnotowaną wcześniej nadwyżkę. 
 
Gdybyśmy się dobrze rozejrzeli, spod schroniska moglibyśmy dostrzec kamienną wieżę o znajomej sylwetce. Sylwetce, którą widzieliśmy niejednokrotnie na starych pocztówkach. Na pobliskim szczycie Větrov (919 m n.p.m.) stanęła bowiem kilka lat temu Dalimilova rozhledna- niemal dokładna kopia budowli, która od końca XIX w. do lat 70. XX w. znajdowała się na szczycie Śnieżnika. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Czech Dalimil Mika otwierał swoją wieżę na Vetrovie (lato 2021 r.), u nas rozpoczynała się budowa blendera...
 
Ale o tym wszystkim nie wiemy, więc zamiast się rozglądać, ruszamy w stronę Rudawca (1106 m n.p.m.). Idziemy teraz granicą polsko-czeską, pod prąd trasy klasycznej, wprawiając ,,niebieskich" w lekką konsternację. Gorzej, że ze Starej Morawy wyruszyli już także ,,różowi", czyli zawodnicy z krótszej Potrójnej Korony. Na wąskiej ścieżce robi się tłoczno, a na trzecim co do wysokości szczycie Gór Bialskich (najwyższym wg klasyfikacji Korony Gór Polski) do skrzyneczki z pieczątką ustawiła się dość spora kolejka. Zastanawiamy się, czy zamiast podbijania stempla nie zrobić sobie zdjęcia z drogowskazem, ale brakuje nam już pieczątki ze Śnieżnika, więc nie chcielibyśmy dotrzeć na metę z pustą książeczką... Ogonek posuwa się zresztą dosyć szybko do przodu.

Po zaliczeniu Rudawca idziemy jeszcze kawałek zielonym szlakiem. Wciąż pod prąd. Z ulgą odbijamy w końcu na biegnący poniżej Białej Kopy (1035 m n.p.m.) Czarny Dukt. Czarny Dukt przemienia się w Czarnobielski Dukt, a my odnajdujemy lampion zawieszony na rozwidleniu strumieni na przeciwko wznoszącej się wysoko ponad drogą malowniczej grupy skalnej. Zaczyna trochę padać, ale nie są to na szczęście opady tak obite, jak te, które wieszczyły wstępne prognozy meteorologiczne na ten weekend. 

Docieramy do położonych nad Białą Lądecką Bielic. Wzdłuż rzeki wciąż widać ślady zeszłorocznej powodzi. We wsi znajduje się kolejny punkt odżywczy, ale zanim go odwiedzimy, musimy się wspiąć jeszcze na Kowadło (989 m n.p.m.). Jakoś mniej stromo zapamiętaliśmy to podejście z poprzedniej Potrójnej Korony Śnieżnickiej, w której braliśmy udział... Ważne, że w końcu docieramy jednak na szczyt. I nie ma nawet kolejki do pieczątki. 
 
 
 
podejście na Kowadło

 
 
Teraz przez Sedlo Peklo (847 m n.p.m.) Szlakiem Kurierów Solidarności schodzimy do punktu odżywczego. Drogę poprowadzono zamaszystym zygzakiem, postanawiamy go więc ściąć przez niezbyt gęsto porośnięte lasem zbocze. Staramy się to zrobić w miarę po cichu, aby nie pociągnąć za sobą klasycznych, co nie do końca się udaje.

Wkrótce meldujemy się pod kościołem w Bielicach, gdzie panuje atmosfera wprost sielankowa. To tutaj urządzono tradycyjny wyrypowy grill z wegańskimi burgerami i niewegańską kiełbasą. Jest nawet bezalkoholowy grzaniec. Rozkładamy się na trawie, a przez chmury zaczyna się przebijać słońce. 

Analizujemy mapę, aby namierzyć najkrótszy wariant trasy na Czernicę (1083 m n.p.m.). Wychodzi nam, że najlepiej będzie dotrzeć do lasu wzdłuż linii widocznego ponad nami wyciągu narciarskiego. Decydujemy się na ten wariant. Jedyne niebezpieczeństwo, które na nas tutaj czyha, to niespodzianki pozostawione w trawie przez owce. Przez zarośla oraz znaki wyjeżdżone w błocie przedzieramy się do Bialskiego Duktu, a następnie do żółtego szlaku.
 
 
 
 
 
jesiennie na Bialskim Dukcie

 
 

Osiągając szczyt Czernicy, nie mamy już nawet zbyt wielkiej ochoty, aby wspinać się na znajdującą się tutaj wieżę widokową. Szybkie przybicie pieczątki i schodzimy. Wybieramy szlak czerwony, a następnie oznaczoną na niebiesko drogą wijącą się po zboczu Jawornika Kobylicznego (993 m n.p.m.). Potem schodzimy Bialską Pętlą do potoku Młynówka, odnajdując po drodze miejsce opatrzone tablicą ,,Friedrich Heinrich Platz". Biorąc pod uwagę region geograficzny, w którym się znajdujemy, musi chodzić o księcia Friedricha Heinricha Hochenzollerna, wnuka Marianny Orańskiej.
 
 
 
 

 
 
 
Na mostku nad Młynówką zgarniamy czternasty punkt kontrolny. A więc został nam tylko jeden, umiejscowiony na narożniku lasu ponad Bolesławowem. Przez obrzeża Młynowca, pole i las, docieramy do wskazanego na mapie punktu. Pomarańcz lampionu bije po oczach z daleka. Robimy użytek z zamontowanego przy nim perforatora, po czym mkniemy do mety. Wygląda na to, że uda się do niej dotrzeć jeszcze przed zmrokiem. 
 
Przed zmrokiem i przed deszczem, którego pierwsze krople spadają dosłownie w chwili, gdy przekraczamy dmuchaną bramę z napisem ,,meta". Chowamy się w niewielkim przeszklonym pawilonie, który z biura zawodów przemienił się magicznie w restauracyjkę serwującą makaron oraz specjały z browaru Fortuna. W środku jest tłoczno i gorąco, ale jakoś nam to nie przeszkadza. Ważne, że w kieszeniach pobrzękują nam kolejne przypinki Potrójnej Korony do kolekcji. To już siódmy komplet.
 
 
< następny post

Komentarze