Dzwoni Londyn 3/3. Londyn za bulajem.

widok na londyńskie City przez bulaj statku HMS Belfast


Trasa: Whitechapel> Aldgate East> Aldgate> Tower Bridge> HMS Belfast> Borough Market> The Golden Hinde> The Clink> Millenium Bridge> The National Firefighters Memorial> Cannon St> Mansion House> Cornhill> Old Broad St> Liverpool Street Station

Długość trasy: 8,2 km

Czas przejścia (łącznie ze zwiedzaniem statku HMS Belfast i lunchem): 5 h 30 min.

Punktualnie o 10:00 rozsuwają się automatyczne drzwi do budynku zlokalizowanego przy zakotwiczonym na Tamizie, udostępnionym do zwiedzania krążowniku HMS Belfast. To muzeum nie jest bezpłatne (a zaczęliśmy się już powoli przyzwyczajać...). Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 27 funtów, łącznie z dobrowolnym datkiem na rzecz Imperial War Museums, który można- właściwie odpowiadając na podchwytliwe pytania pracowników kasy biletowej- od ceny odjąć. Nabywamy bilety, po czym przechodzimy do najciekawszej części każdego muzeum, czyli sklepiku z pamiątkami. Czego tu nie ma! Mosiężne kubki na rum, sam rum, breloczki z liny okrętowej... Ociągamy się, ale w końcu przechodzimy kładką na pokład krążownika.


na pokładzie HMS Belfast

A dokładnie na pierwszy z dziewięciu pokładów. Dobrze, że dostaliśmy ulotkę ze schematem przedstawiającym wszystkie pomieszczenia na statku, bo inaczej niechybnie byśmy się zgubili. Z boku ulotki wyszczególniono najważniejsze atrakcje. Będziemy mogli usiąść na krześle kapitana,  samodzielnie chwycić za koło sterowe oraz wczuć się w rolę obsady wieżyczki strzelniczej. Najciekawsza jest jednak ekspozycja prezentująca codzienne życie załogi, składającej się z blisko tysiąca osób. Zaglądamy do kajut, do okrętowej kuchni i gabinetu dentysty.


krzesło kapitana


kajuta oficera


okrętowa kuchnia


repliki 6- calowych pocisków

HMS Belfast służył brytyjskiej marynarce podczas II wojny światowej oraz morskim siłom zbrojnym  Narodów Zjednoczonych podczas wojny koreańskiej. W muzeum został przekształcony już w latach 70. I jest tu co oglądać- może nie aż tyle, żeby poświęcać na krążownik cały dzień, ale jeśli ma się na przykład kilka godzin do spożytkowania przed odlotem samolotu, to jest to propozycja idealna.

Od zaglądania w garnki w okrętowej kuchni trochę zgłodnieliśmy. Zastanawiając się czego nie próbowaliśmy jeszcze z brytyjskich klasyków, wchodzimy do pubu zlokalizowanego przy Queen's Walk. Zamawiamy zapiekankę podawaną z puree ziemniaczanym i sosem- słowem: pie!


pie

Swoją drogą, menu w ,,The Horniman at Hays" wydaje nam się dziwnie podobne do tego, które analizowaliśmy w ,,The Porcupine" niedaleko Leicester Square (tam, gdzie w 1822 r. aresztowano złodziei świętujących po obrabowaniu lorda- wpadli, bo poprosili gospodarza o chwilowe przechowanie łupu za barem). Rozwiązanie zagadki przychodzi wraz z ulotką leżącą na stoliku- oba z wymienionych lokali należą do sieci Nicholson's, skupiającej większość historycznych pubów w centrum Londynu.


ciekawostka z toalety w londyńskim pubie- oddzielne krany do zimnej i gorącej wody

Idąc dalej promenadą wzdłuż Tamizy, cieszymy się że pierwszy dzień naszego zwiedzania przypadł w czwartek. Dzisiaj, w sobotę, ludzi jest wielokrotnie więcej, a przez Borough Market ledwie można się przecisnąć. Wybieramy inne uliczki niż ostatnio, dzięki czemu odkrywamy Golden Hinde (Złotą Łanię)- replikę galeonu Francisa Drake'a oraz The Clink- muzeum urządzone w dawnym więzieniu.


Złota Łania

Docieramy do Tate Modern, ale nie wchodzimy do środka, bo godzina wolnego czasu, która nam została, to chyba jednak za mało na jedną z największych galerii sztuki nowoczesnej na świecie. Przechodzimy przez Millennium Bridge na drugą stronę rzeki i nieśpiesznie podążamy ku Liverpool Street Station, skąd wyruszymy na lotnisko London Stansted.


pomnik upamiętniający akcję Kindertransport z lat 1938-39 przed stacją Liverpool Street

Kupując bilet na pociąg w automacie, stwierdzamy że trzeba było jednak zarezerwować go wcześniej przez Internet- cena była kilkukrotnie niższa, a zapowiadanych na dzisiaj strajków nie widać. Dobrą decyzją okazał się z kolei przyjazd na lotnisko dwie godziny przed odlotem. Nie dość, że sporo ludzi tłoczy się w kolejkach do odprawy, to samo przejście przez terminal do bramki ciągnie się kilometrami. A po drodze wabią jeszcze sklepiki z pamiątkami. To ostatnia okazja żeby kupić maślane ciasteczka, angielską herbatę w puszce w kształcie budki telefonicznej albo gumową kaczuszkę przebraną za Big Bena...



< następny post

poprzedni post >

Komentarze