Dzwoni Londyn 2/3. Kaczka Kleopatra i inne angielskie bajki.

pamiątki z British Museum


Trasa: Whitechapel> Aldgate East> Aldgate> Mansion House> katedra św. Pawła> Royal Courts of Justice> Covent Garden> Trafalgar Square> Piccadilly Circus> Leicester Square> Seven Dials> British Museum> Chinatown> Trafalgar Square> Westminster Abbey> stacja metra Westminster

Długość trasy: 15 km

Czas przejścia (łącznie ze zwiedzaniem British Museum i obiadem w Chinatown): 8 h

W naszym wczorajszym zwiedzaniu zabrakło jednego istotnego czynnika, pozwalającego w pełni doświadczyć prawdziwej Wielkiej Brytanii. Mianowicie, nie padało. Dzisiaj doświadczenie jest już pełne, a więc uzbrojeni w parasol (co prawda nie taki z wzorem brytyjskiej flagi), ruszamy w miasto. Tym razem pozostajemy po jednej stronie Tamizy, kierując się z City w kierunku dzielnicy Holborn

Mijamy koronkowe budynki Royal Courts of Justice i majestatyczny Bush House. Wokół nas zaczyna się pojawiać coraz więcej kin i teatrów. Skręcamy w boczne uliczki, którymi docieramy do Covent Garden Market. Pod sklepieniem XIX- wiecznej hali odnajdujemy (oprócz nie najtańszych kawiarni) sklep poświęcony w całości maskotkom oraz gadżetom związanym z twórczością Beatrix Potter. Fanów nieangielskich bajek zaciekawi z kolei The Moomin Shop.


hala Covent Garden Market widziana zza kolumny St Paul's Church


wnętrze Covent Garden Market


Piotruś Królik na wystawie sklepowej

Z Covent Garden przemieszczamy się w kierunku Trafalgar Square, upamiętniającego zwycięską dla Brytyjczyków bitwę morską z 1805 r. Na placu znajdują się dwie bliźniacze fontanny oraz kolumna z pomnikiem poległego pod Trafalgarem admirała Nelsona, strzeżona przez cztery ogromne, odlane z brązu lwy. 


lew pod kolumną Nelsona na Trafalgar Square

W narożnikach wzniesiono cokoły, stanowiące bazę dla posągów- na pierwszym stoi generał Havelock, na drugim generał Napier, na trzecim- król Jerzy IV na koniu. Najciekawszy jest jednak czwarty. Planowano umieścić na nim konny pomnik Williama IV, ale ze względu na brak środków, postument pozostał pusty. Aż do 1999 r., kiedy pojawił się pomysł, aby prezentować tutaj czasowo dzieła sztuki współczesnej. Tytuł i opis aktualnie wystawianej rzeźby można sprawdzać na rządowej stronie internetowej ,,What's on the Fourth Plinth now". My podziwiamy ,,Antelope" Samsona Kambalu, upamiętniającą postać Johna Chilembwe, bohatera walk z kolonializmem w Malawi.


What's on the Fourth Plinth now?

Z Trafalgar Square niedaleko już do Piccadilly Circus, jednego z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Londynie. Dzięki reklamom świetlnym plac nazywany jest ,,londyńskim Times Square", ale tak naprawdę nie ma tu zbyt wiele do zobaczenia. 


Piccadilly Circus

Sporo czasu może nam za to zająć przejście ulicą Coventry do serca londyńskiego świata filmu, czyli otoczonego kinami Leicester Square. To tylko ok. 200 m, ale po drodze czyha na nas trzypiętrowy salon M&Ms oraz dwupiętrowy salon Lego, nie mówiąc już o sklepiku z różdżkami magicznymi, sowimi klatkami i innymi gadżetami dla czarodziejów.


M&Ms we wszystkich kolorach tęczy


Londyn z Lego


James Bond z Lego


Harry Potter z Lego


Lego Englishman

Wychodząc z krainy klocków, mamy cichą nadzieję, że przestało może padać, chcielibyśmy bowiem pokręcić się trochę po uliczkach Soho i Chinatown. Deszcz jednak raczej przybiera na sile, postanawiamy więc ukryć się pod dachem. Zmierzamy w stronę British Museum. Przechodzimy przez Seven Dials, XVII- wieczny układ urbanistyczny ulic spotykających się na centralnym, okrągłym placu. Nasz wzrok przyciąga mural przedstawiający księżną Dianę jako Mary Poppins, nie mamy jednak świadomości, że w tym miejscu znajduje się przejście do ukochanego przez instagramerów kolorowego podwórka- Neal's Yard.

Przed muzeum stoi kilkukrotnie zakręcona kolejka. Posuwa się jednak szybko, między innymi dzięki sprawnemu kierowaniu ruchem przez czarnoskórych ochroniarzy słusznej postury. Jeden z nich wyłuskuje z tłumu rodziny z wózkami dziecięcymi, kierując je do oddzielnej strefy. ,,If you have a buggy, come to my said"- śpiewa na melodię gospel.

Po chwili mijamy kontrolę bagażu i wchodzimy- za darmo, choć sugestie wpłacenia dobrowolnego datku są tutaj nieco bardziej natarczywe niż w Natural History Museum. Stajemy na głównym dziedzińcu przykrytym imponującą, szklano- stalową konstrukcją, zastanawiając się w którą stronę pójść najpierw. Idziemy do muzealnego sklepu. Oprócz gumowych kaczuszek w strojach Kleopatry czy rzymskich legionistów można tu kupić repliki eksponatów oraz gry planszowe wymyślone w starożytności. 


główny dziedziniec British Museum

W międzyczasie zdobywamy mapkę ekspozycji, próbujemy więc zacząć od początku- tj. od starożytnego Egiptu. Najbardziej znana atrakcja muzeum, czyli kamień z Rosetty, oklejona jest zwiedzającymi tak szczelnie, że zrobienie zdjęcia wydaje się praktycznie niemożliwe. 

Część przejść oznaczonych na naszym planie jest czasowo pozamykana, błądzimy więc trochę, starając się zachować jakikolwiek porządek zwiedzania. W końcu zdajemy sobie sprawę z faktu, że obejrzenie w ciągu kilku godzin około ośmiu milionów eksponatów z całego świata, zgromadzonych dzięki polityce kolonialnej, donacjom, wykopaliskom oraz zakupom, może być troszeczkę trudne. Postanawiamy odnaleźć najpierw to, co nas najbardziej interesuje (mumie!), a następnie krążyć po salach tak dopóty, dopóki nasz wzrok będzie jeszcze w stanie na czymś się skupić.


różnorodne zbiory Muzeum Brytyjskiego

Kiedy opuszczamy muzeum, odkrywamy że deszcz ustał. Nie musimy więc wchodzić do działającego od 1830 r. sklepu z parasolami przy New Oxford Street...


sklep z parasolami

Zmierzamy ku Gerrard Street, serca Chinatown. Z daleka widać zawieszone nad ulicą czerwone lampiony. W oknach wystawowych kuszą odpowiednio podświetlone pieczone kaczki, kelnerki i kelnerzy z menu w dłoniach naganiają turystów do środka upchanych jeden przy drugim lokali. Jesteśmy głodni, ale wybieramy spokojniejszą uliczkę. 


lampiony nad ulicami Chinatown


podświetlone ciepłym światłem pieczone kaczki z Chinatown

Po obiedzie (pad thai, choć połowa z nas nalegała na pieczoną ropuchę), korzystając z rozpogodzenia, postanawiamy pokręcić się jeszcze po okolicy. Za drobne chcemy nabyć pamiątkowy magnes na lodówkę. W oko wpada nam taki w kształcie symbolu londyńskiego metra, ale cena 10 funtów wydaje nam się lekko zawyżona. Przemieszczamy się w stronę Trafalgar Square, gdzie w kolejnym sklepie z pamiątkami odnajdujemy identyczny gadżet, również z hologramem potwierdzającym licencję, za niecałe 4 funty. Powstrzymujemy się od zakupu i wchodzimy do jeszcze jednego przybytku z gadżetami. Zapytany o cenę upatrzonego przez nas magnesu, starszy Hindus rzuca zza lady niedbale: two pounds. Sprzedane!

Tymczasem docieramy do Westminsteru, skręcamy więc ku Opactwu Westminsterskiemu, jakoś pominiętemu przez nas wczoraj. Przyglądamy się gotyckim murom świątyni, w której koronowani są brytyjscy władcy, a następnie zawracamy ku stacji metra. Mądrzejsi o doświadczenia z wczoraj, wiemy że zielona linia dowiezie nas bezpośrednio do Whitechapel. 


Opactwo Westminsterskie

A w Whitechapel odwiedzamy jeszcze pub, kuszący promocjami z okazji dnia św. Patryka. Połowa z nas podnosi z podłogi zwitek banknotów upuszczonych przez jednego z mocniej świętujących gości. I would not give it back to him- oznajmia szczerze jego kolega. - I' d rather be drinking!

< następny post

poprzedni post >

Komentarze