Inne oblicze karkonoszy 2/3. Na Kozim Grzbiecie.
Trasa: Špindlerův Mlýn, Svatý Petr> (zielonym, potem czerwonym szlakiem) Úbočí Kozích hřbetú> (czerwonym szlakiem) Krakonoš> Luční Bouda> Výrovka> Chata na Rozcestí> Dvorská bouda> Lom Strážné> (zielonym szlakiem) Nad Michlovým mlýnem> Přeherada na Labi> (żółtym, potem niebieskim szlakiem) Labská, sev. Okraj> (zielonym szlakiem) Špindlerův Mlýn> (czerwonym, potem zielonym szlakiem) Špindlerův Mlýn, Svatý Petr
Długość trasy: 28 km
Czas przejścia (nie licząc popasu w Luční Boudzie): 7 h 20 min.
Na pierwszy rzut oka nic, oprócz ustawionego przy zatoczce autobusowej wagonika kopalnianego, nie wskazuje na to, że Svatý Petr był kiedyś osadą górniczą. Jest tu zielono i spokojnie, na opadającym do mało ruchliwej szosy zboczu porozrzucane są rzadko hotele oraz kameralne pensjonaty. Pomiędzy drzewami szemrze potok. To dobre miejsce, aby obserwować wyprawiające się na łąki sarny albo pojawiające się na sierpniowym niebie Perseidy.
Svatý Petr to również doskonała baza wypadowa na karkonoskie szlaki. Zielony prowadzi do Výrovki, a czerwony- na Kozí hřbety. I właśnie na ten drugi się dzisiaj wybieramy.
Ścieżka, pnąca się konsekwentnie cały czas w górę, biegnie początkowo przez las. Potem wyprowadza nas jednak na odkryte zbocze, porośnięte jedynie rzadkimi plackami kosodrzewiny. Gdzieniegdzie fiolecą się też wrzosy. Robi się bardzo malowniczo. W dole widać dolinę Svatopetrskiego Potoku, a przed nami stromo opadające ku niej zbocze drugiego co wysokości szczytu Karkonoszy- Luční hory (1556 m n.p.m.).
Wspinamy się po kamiennych i metalowych schodkach, aby w końcu dotrzeć na wysokość 1422 m n.p.m. Tam szlak proponuje nam odejście na najwyższy punkt Kozich Grzbietów, vyhlídkę Krakonoš. Do pokonania jest jedynie 200 metrów, więc korzystamy, ale prawdę mówiąc, dużo więcej widoków było w niższych partiach szlaku.
Dalej czerwony szlak, opisany też jako Stará Bucharova cesta (od nazwiska Jan Buchara, czeskiego promotora turystyki), daje nam trochę wytchnienia od przewyższeń. Ścieżka jest praktycznie płaska. Mijamy źródełko (Rennerova studánka), przy którym ustawiono tablicę informacyjną wspominającą Rennerovą boudę, rozebraną po pożarze z końca lat 30. XX w. Kierujemy się do schroniska, które po tym samym pożarze (wywołanym celowo przez wycofujące się po podpisaniu Układu monachijskiego wojska czechosłowackie) zostało odbudowane, czyli do Luční boudy.
Jeszcze niedawno z usług gastronomicznych Luční boudy nie można było korzystać ze względu na nie do końca zrozumiały konflikt obiektu z parkiem narodowym. Dzisiaj znowu można zjeść tutaj jagodziankę i napić się warzonego na miejscu piwa. Ograniczenia w dostępie dotyczą już jedynie restauracji (wymagana jest wcześniejsza rezerwacja).
Po krótkim popasie ruszamy w dalszą drogę, nadal trzymając się czerwonych oznaczeń. Zaglądamy do kapliczki- pomnika ofiar gór. Mamy też okazję przyjrzeć się Łącznej (Luční) Górze z innej perspektywy. Z tej strony nie wydaje się tak poważnym szczytem, a jedynie fałdką na trawiastej równinie usianej rzopikami (więcej o nich tutaj).
Docieramy do znanej nam już Výrovki i powtarzamy wczorajszą część trasy do kolejnego schroniska, Na Rozcestí. Tym razem nie skręcamy jednak do Klinovki, a idziemy dalej w stronę Dvorskiej boudy. Na zaczynającym się kawałek dalej asfalcie pojawiają się natomiast ostrzeżenia, że zbliżamy się do zamkniętego odcinka szlaku.
Niewzruszenie podążamy dalej, ale wkrótce stajemy rzeczywiście przed barierą składającą się z rozkopanej nawierzchni i porozstawianego wokół ciężkiego sprzętu. Rzut oka na Mapy.com (dawniej Mapy.cz) wystarczy jednak, aby stwierdzić, że przeszkodę można obejść nieoznaczoną ścieżką opisaną jako Adolfka. Właściwie tędy idzie się nawet lepiej, bo drogą leśną, a nie bitumiczną.
Docieramy do obrzeży miejscowości Strážné, gdzie zakręcamy na północ. Idziemy wzdłuż dopływów Łaby, aby w końcu dotrzeć do samej Łaby i do znajdującej się na niej zapory. Przyglądamy się dostępnej tutaj atrakcji- tyrolce łączącej dwa brzegi głębokiego koryta rzeki. Żadne z nas nie decyduje się jednak na zjazd.
W niespełna pół godziny docieramy do centrum miejscowości, z której wyruszyliśmy rano. Tam, niedaleko ikonicznego Białego Mostu (aktualnie w remoncie) oraz pomnika niejakiego Špindlera, który w XVIII w. prowadził tutaj młyn, zjemy obiad. Nie będzie to smażony ser, ani knedliki. Postawimy na pizzę neapolitańską... Na swoje usprawiedliwienie możemy powiedzieć, że jej nazwa to Estate in Špindl.


















Komentarze
Prześlij komentarz