Zwierz polno-jeziorowy.


 

- Jakie zwierzęta będą na trasie?- to pierwsze z pytań, które przychodzi do głowy zawodnikom zgromadzonym nad Jeziorem Powidzkim, w parku otaczającym XIX- wieczny pałac w Giewartowie

Nic dziwnego, w końcu zawody na rozpoczęcie których czekamy, to Leśny Zwierz, a naszej, około 25-kilometrowej trasie, patronuje lis. Ochotnicy którzy zdecydowali się wystartować na trasach przygodowych AR60 i AR20 liczą z kolei na spotkanie z wilkiem albo rysiem. W praktyce okaże się, że poruszać będziemy się głównie po polach i szuwarach, co wcale nie oznacza, że żadnego zwierza nie spotkamy... ale nie uprzedzajmy wypadków.

Ruszamy o 10:00, a chwilę przed startem możemy rzucić okiem na mapy. Dostajemy dwie- jedna jest w skali 1:22 000 i obejmuje teren na południe od bazy, druga, w skali 1:17 500 (,,Panie, kto to przeliczy?!"), obejmuje punkty rozsiane na północy. My decydujemy zacząć od tej pierwszej, kierujemy zatem swoje kroki w stronę powoli zapełniającej się wczasowiczami plaży. Punkt 8 opisany jest jako ,,brzeg, krzew", kusi nas więc, aby wskoczyć w pierwsze napotkane nadjeziorne zarośla. Zwłaszcza, że w trzcinach dostrzegamy wydeptane już przez kogoś ścieżki. Szybko reflektujemy się jednak, że nie odeszliśmy jeszcze odpowiednio daleko od bazy, a ścieżki zostały wydeptane w celu zgoła innym niż montaż lampionu...

Po odnalezieniu odpowiedniego krzewu ruszamy dalej w kierunku siódemki, również zlokalizowanej nad jeziorem. Zauważywszy wcześniej umiłowanie mieszkańców okolic do płotów oraz tabliczek z napisem ,,teren prywatny", w drodze na południe nie trzymamy się kurczowo linii brzegowej, ale odbijamy na główną drogę prowadzącą przez Giewartów. Następnie na rondzie w Kochowie skręcamy w prawo, po czym zabieramy się za wypatrywanie szerokiej ścieżki wiodacej na północny wschód, która jak po sznurku powinna zaprowadzić nas do punktu. Okazujemy się jednak w gorącej wodzie kąpani i skręcamy za wcześnie, w coś co właściwie nie jest drogą, a wygniecionym śladem w trawie porastającej łąkę pomiędzy budynkami. Na końcu tej niedrogi odnajdujemy dzielący nas od brzegu jeziora gąszcz trudny do przebycia. Już mamy ominąć go, by kontynuować poszukiwania bardziej na zachód, kiedy z plątaniny trzcin i pnączy wyskakuje jakiś osobnik z mapą. Nie zdradza czy w chaszczach znalazł coś ciekawego, próbujemy więc pójść jego śladem... bezskutecznie. Postanawiamy wrócić do tej opcji z omijaniem i ewentualnie zaatakować kępę zarośli od strony wody. Przez niewielki lasek ścinamy trasę ku jezioru, wychodząc... wprost na drogę, której szukaliśmy na samym początku. A droga, zgodnie z przewidywaniami, prowadzi ku lampionowi- dyndającemu spokojnie na widoku, a nie w żadnych chaszczach.

Chwilę zastanawiamy się czy warto spróbować dotrzeć do dwójki na azymut, ale znajdujące się na mapie oznaczenie ,,żw." (jak ,,żwirownia") nie zachęca do realizacji tego planu. Zamiast tego postanawiamy więc wrócić do ronda, a następnie wykorzystać drogę polną odchodzącą od szosy niedaleko za skrętem na Mieczownicę. Tak też czynimy. A na drodze polnej spotykamy trochę zwierza. Po pierwsze- sowy...

 

sowy albo, jak kto woli, kanie

 

 ...a po drugie hasające w nieskoszonym jeszcze zbożu sarny. 

Z dwójką idzie łatwo. Trochę gorzej wychodzi nam przejście do niedaleko położonej trójki. Zamiast skorzystać z położonej lekko na wschód, zaznaczonej na mapie przecinki, idziemy na zachód, gdzie napotykamy same prywatne posesje, strzeżone przez płoty i (szczekającego) zwierza. W rezultacie obchodzimy cały las dookoła. Ale w końcu docieramy do położonej na jego skraju skarpy. 

Z trójki mkniemy do piątki, umiejscowionej na ukrytej w lesie górce. Potem przez pole do szóstki, na widocznym z daleka łuku drogi. Przedostanie się z szóstki do czwórki to natomiast prawdziwa katorga. Mamy bowiem do pokonania niezliczone ilości prostopadłych do naszej trasy rowów porośniętych gęstą i nierzadko kłującą (tudzież parzącą) roślinnością. W obliczu takiej gęstwiny całkiem porzucamy myśl o przedzieraniu się do punktu na azymut i o skokach przez ukrytą gdzieś w chaszczach rzeczkę Meszną. Zamiast tego przedostajemy się do biegnącej przy gospodarstwie hodowlanym drogi, od której odchodzi lekko zarośnięta, ale pięknie naprowadzająca na lampion przecinka.

Czas na jedynkę- przepust za stawkami tuż przy szosie. Znajdujemy go bez problemu. Następnie wracamy do skrzyżowania i wychodzimy na rozgrzany asfalt, prowadzący obok stadniny. Na jej terenie udaje nam się wypatrzyć rewitalizowany eklektyczny pałacyk. 

Szosa doprowadza nas z powrotem do Giewartowa, a konkretnie w okolice cmentarza. Na jednym z narożników jego ogrodzenia ukrywa się punkt nr 9. Przez ściernisko przemy do widocznego z daleka lampionu, a podbijając go, domykamy tym samym południową część trasy.

Skrajem poletka kukurydzy przedostajemy się do szosy i kierujemy się na Giewartów-Holendry, gdzie przy krzewie pod linią energetyczną ukrywa się dwunastka. Dalej przez pole do siedemnastki, na skrzyżowaniu dróg. Po zaoranej ziemi kroczy zwierz- konkretnie bocian. 

 

zwierz kroczący

 

Następna jest szesnastka. Planujemy iść do niej drogą, ale znów skręcamy nieco za wcześnie, w pas wycięty w polu kukurydzy. Wychodzi nie najgorzej, bo niemal na azymut udaje nam się dobrnąć do szosy w Kosewie. A lampion zamontowany jest tuż przy niej, w miejscu gdzie widać różnicę nawierzchni.

Kolejną na cel obieramy dziesiątkę. Nie dajemy się zwieść tabliczkom ,,teren prywatny" wiszącym nad niemal wszystkimi drogami osiedlowymi w okolicy i bez problemu docieramy do punktu na narożniku lasu. 

Dalej wydaje nam się, że kierujemy się  ku czternastce, ale kiedy wychodzimy nad brzeg jeziora, obsadzony plażowiczami wyposażonymi w dmuchane flamingi (jakby nie było, kolejny zwierz!), dociera do nas, że skręciliśmy w niewłaściwą ścieżkę. Przepraszamy się z kompasem, wracając na właściwe tory.

Po czternastce zgarniamy ukrytą w obniżeniu terenu osiemnastkę, a następnie zlokalizowaną na cyplu trzynastkę. Teraz z powrotem na południe, do jedenastki. Lampion, co prawda lekko schowany, wisi na głównej plaży w Kosewie- kiedy odbijamy nasze karty SportIdent, wprawiamy więc w lekką konsternację wczasowiczów wypoczywających na piasku. Ale my to jeszcze nic, prawdziwe zdumienie wywołują w nich dopiero wybiegający z wody zawodnicy z trasy przygodowej...

A więc została nam tylko piętnastka. Droga do niej to długa prosta po asfalcie. Musimy tylko uważać, aby w odpowiednim miejscu skręcić w drogę polną... Ale zaraz, czy nas oczy nie mylą? Co to pomarańczowieje w oddali, nie w polu, a przy samej szosie? Czy to nasz lampion? Czy to możliwe? Okazuje się, że tak- punkt, ze względu na trwające żniwa, został w trakcie zawodów lekko przesunięty. Dzięki temu nie musimy ładować się pod ciągniki i kombajny.

Teraz mkniemy już prosto do mety. Ważne tylko, aby do bazy nie wpakować się przez bramę oznaczoną na mapie krzyżykiem (co zrobiliśmy rano, jeszcze przed startem, otrzymując w rezultacie pouczenie od rezydentki przypałacowego budynku mieszkalnego). W parku im. Batalionów Chłopskich meldujemy się z czasem 5 h 38 min., czyli ze sporym zapasem w stosunku do 8-godzinnego limitu. W dodatku okazuje się, że połowie z nas udało się wywalczyć drugie miejsce w kategorii kobiet!  

 

schemat przebytej przez nas trasy

 

Lisa co prawda nie spotkaliśmy, ale Leśnego Zwierza polecamy, zwłaszcza początkującym  w dziedzinie orienteeringu. W pierwszej edycji wziąć udział było jak najbardziej warto- dla intuicyjnej, uskrzydlającej trasy; dla piwa, arbuza, tikka masali  oraz długich pogawędek na mecie; no i wreszcie dla niezapomnianego zachodu słońca nad Jeziorem Powidzkim...

 


 

 

< następny post

poprzedni post > 

Komentarze