Beskida- pojedyncza czy podwójna? (KDB on tour)



Trasa: Szczyrk, amfiteatr> (deptakiem nad Żylicą, potem żółtym szlakiem) Przełęcz Karkoszczonka> (czerwonym szlakiem) Kotarz> Grabowa> Biały Krzyż> Przełęcz Salmopolska (PK 1*, PŻ**)> (żółtym szlakiem) Wierch Gościejów> (czarnym szlakiem) Wisła Gościejów> (bez znaków) Wisła, Centrum Edukacji Ekologicznej (PK 2, PŻ)> Wisła Dziechcinka> (zielonym szlakiem) Schronisko na Soszowie Wielkim (PK 3)> (czerwonym szlakiem) Soszów Wielki> Cieślar> Stożek Mały> Schronisko na Stożku> Kyrkawica> Kiczory> Przełęcz Kubalonka (PK 4, PŻ)> Przełęcz Szarcula> Stecówka> Schronisko Przysłop pod Baranią Górą (PK 5)> Barania Góra> Magurka Wiślańska> (zielonym szlakiem) Gawlas> Zielony Kopiec> Pod Malinowską Skałą (PK 6, PŻ)> Malinowska Skała> Kopa Skrzycznieńska> Małe Skrzyczne> Schronisko Skrzyczne (PK 7)> Szczyrk, deptak nad Żylicą> (bez znaków) Szczyrk, amfiteatr

*PK- punkt kontrolny, *PŻ- punkt żywieniowy

Długość trasy: 68 km

Czas przejścia: 15 h 20 min. (limit dla trasy 68 km: 20 h)


Trasa przez: Barania Góra | mapa-turystyczna.pl


Ostatnie dwa tygodnie, które spędzaliśmy na nadmorskich plażach, były słoneczne i ciepłe- jak w środku lata. Prognoza na sobotę 23.09.: piętnaście stopni oraz intensywne opady deszczu. Niezbyt  nam to pasuje, ponieważ akurat na ten weekend zaplanowaliśmy udział w Beskidzie, 68- kilometrowej wyrypie w Beskidzie Śląskim. Co więcej, zadeklarowaliśmy chęć dołączenia do akcji charytatywnej pod kryptonimem ,,Beskida Królewska", co oznacza ni mniej, ni więcej tylko... dwukrotne pokonanie trasy rajdu. 

W piątek po południu jest nadal ładnie. W amfiteatrze pod skoczniami w Szczyrku odbieramy pakiety startowe (dawno nie widzieliśmy tak bogatych!) oraz koszulki z wypisanym na niebiesko, dużymi literami: ,,136 km". Robi się poważnie...

Starujemy w sobotę o 6:00 rano. Jest jeszcze szaro, ale już widać, że nie pogodnie. Przez całą noc dął wiatr, który nawiewał nad Beskid Śląski chmury. Jeszcze przed końcowym odliczaniem i zdjęciem grupowym zaczyna kropić. Wyciągamy na razie lekkie kurteczki przeciwdeszczowe- może wystarczą? Gruby kaliber w postaci peleryn czeka na wszelki wypadek w plecakach. Z duszą na ramieniu ruszamy deptakiem nad Żylicą w kierunku podejścia na Karkoszczonkę. 

Pierwsze, bitumiczne kilometry mijają dość szybko. Niestety po wejściu w las deszcz przybiera na sile, przepraszamy się więc z pelerynami. Mając w pamięci ulewę na Pradziadzie, modlimy się, żeby pogoda nie była aż tak złośliwa. Na szczęście po kilku minutach rzęsisty opad wraca do poziomu kapuśniaczka. Zielonych szat jednak nie ściągamy- żeby nie zapeszyć. Gdy tylko ktoś przed nami decyduje się na taki krok, deszcz znów się wzmaga.

Na Przełęczy Salmopolskiej (ok. 12 km) ukrywa się pierwszy punkt kontrolno- żywieniowy, którego omal nie omijamy. Szkoda byłoby jednak dobrowolnie zrezygnować ze smakowitej kanapki oraz możliwości zatankowania do bidonu tudzież termosu. Z szybkiej analizy rozpiski czasowej, którą sobie przygotowaliśmy, wynika że mamy pół godziny zapasu w stosunku do limitu, który umożliwia nam ukończenie całej pętli do 22:00. Jeżeli chcemy bowiem ruszyć na drugie okrążenie, musimy pokonać 68 km nie w ciągu dwudziestu, a w ciągu szesnastu godzin.

Nie zwalniamy zatem tempa i z kanapką w ręku mkniemy dalej. Ścieżka to opada, to wznosi się, by ostatecznie na Wierchu Gościejów, przy wyposażonej w narty drewnianej rzeźbie upamiętniającej poetę Arkadiusza Kremzę, zdecydować się na tendencję spadkową. Na ścianach wyrastających z zarośli ruin straszą nas demoniczne murale Raspazjana. Przed nami Wisła, a więc kolejny punkt kontrolny (ok. 20 km), na którym meldujemy się już z czterdziestominutowym zapasem. Łapiemy w locie owoce i izotoniki w puszkach, po ruszamy w kierunku podejścia na Soszów Wielki (886 m n.p.m.).

Przed szczytem mamy jeszcze chwilę wytchnienia w schronisku (ok. 28 km), gdzie zlokalizowany jest samoobsługowy punkt kontrolny. Przybijamy w karcie startowej pieczątki i zaglądamy do baru, w którym możemy zrobić zakupy z rabatem. Kusi na przykład świeżo upieczone ciasto...

Wkraczamy teraz na Główny Szlak Beskidzki, a więc odcinek trochę nam znany. Kiedy szliśmy tędy trzy lata temu, na Cieślarze (918 m n.p.m.) też nie było widoków... Od tamtego czasu szczyt wzbogacił się za to o ławeczkę beskidzką strzeżoną przez wąsatego Swaroga.


Swaróg na Cieślarze

W schronisku pod szczytem Stożka Wielkiego (979 m n.p.m.) nie robimy postoju. Mijamy malownicze skałki pomiędzy Kyrkawicą a Kiczorami, po czym rozpoczynamy zejście na Kubalonkę. Obsługa zlokalizowanego tutaj punktu (ok. 40 km) chwali stan naszych kart startowych, przezornie zapakowanych w worek strunowy (,,..bo niektórzy to już właściwie nie mają kart"). Jest okazja, żeby trochę podsuszyć się pod dachem, a w dodatku rozgrzać się miseczką zupy- do wyboru pomidorowa albo żurek. Korzystamy skwapliwie, zwłaszcza że uzbierało nam się już półtorej godziny zapasu. 

- Żurek śląski?- zagaduje jeden z uczestników panią zawiadującą chochlą.

- Gdzie tam śląski- oburza się tamta. - Żurek góralski!!!

Posileni żurkiem góralskim ruszamy szosą ku Szarculi. I tu zaczyna się zabawa. Na przełęczy schodzimy bowiem z asfaltu w las, a pod nogami zaczyna nam się robić coraz bardziej mokro. Skaczemy po napitych wilgocią mchach, obchodzimy zalaną ścieżkę obejściami obejść, a w butach i tak coraz mocniej chlupocze. Tak jest aż do schroniska Przysłop... gdzie po prostu strumień płynie sobie szlakiem. W schronisku (ok. 48 km) robimy krótki postój na przybicie pieczątek. Zastanawiamy się nad zakupami, ale w środku jest tak obezwładniająco ciepło... a przecież do kolejnego punktu żywieniowego mamy zaledwie 8 km...

Wspinamy się więc środkiem potoku na Baranią Górę (1220 m n.p.m.). W niektórych miejscach w poprzek okresowo zalewanej ścieżki ułożono dla ułatwienia drewniane bale, ale okazuje się, że część z nich nie leży, a... pływa po powierzchni ogromnych kałuż. Skorzystanie z nich kończy się więc bieganiem w miejscu na obracającej się kłodzie niczym postać z kreskówki.

W końcu meldujemy się pod metalowym szkieletem wieży widokowej. Na górę nie ma sensu się wdrapywać, otacza nas bowiem gęste, białe mleko. 


wieża widokowa na Baraniej Górze

To teraz już w dół, prawda? No nie do końca, ponieważ trzeba się wspiąć jeszcze na Magurkę Wiślańską (1140 m n.p.m.), na której rozstajemy się z GSB. Ruchome kamienie pokrywające ścieżkę obijają boleśnie stopy ściśnięte w przemokniętych butach. Czy nie powinniśmy dochodzić już do punktu kontrolnego?  Sięgamy po rezerwy słodyczy do plecaka, przed nami czai się bowiem jeszcze Zielony Kopiec (1152 m n.p.m.).

Dobra wiadomość jest taka, że chwilowo nie pada, a chmury otulające nas szczelnie lekko się rozstąpiły, ukazując pierwsze (i ostatnie) tego dnia widoki.


widoki!


i jeszcze trochę widoków!

Wreszcie napotykamy strzałkę wskazującą drogę do punktu pod Malinowską Skałą. Przy jego planowaniu organizatorzy Beskidy wykazali się jednak wyjątkowym sadyzmem. Należy mianowicie zejść ze szlaku kilkaset metrów po stromym stoku w dół, ze świadomością, że za chwilę trzeba będzie wrócić z powrotem tą samą drogą. Tylko że pod górę. Pochłaniając jednak czekające na nas na końcu tego zejścia drożdżówki oraz popijając świeżo zaparzoną miętę, jesteśmy w stanie im wybaczyć. 

Na odcinku z Przysłopu nasz zapas czasowy stopniał znów do czterdziestu minut, nie marudzimy więc zbyt długo i ruszamy w stronę Kopy Skrzyczeńskiej (1189 m n.p.m.). Tymczasem dookoła znów gęstnieje mgła, która z białej powoli robi się coraz bardziej szara... Słońca dziś nie było, więc jego zachód przyszedł niespodziewanie. Zakładamy czołówki, ale światło odbijające się na kropelkach wilgoci niezbyt pomaga. Zastanawiamy się czy kałuże nie byłyby widoczne lepiej w całkowitej ciemności...

Po lewej majaczy zarys wyciągu narciarskiego. Aha, jesteśmy chyba na Małym Skrzycznem (1211 m n.p.m.). A więc już niedaleko najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego- Skrzyczne (1257 m n.p.m.). Rozświetlone prostokąty okien schroniska dostrzegamy dopiero, kiedy jesteśmy w odległości kilku metrów od niego. Wchodzimy do środka, aby przybić ostatnie pieczątki... po czym wychodzimy, bo okazuje się, że pieczątki wystawione są na zewnątrz.

Lawirujemy pomiędzy zabudowaniami obsługi kolei linowej, kierując się głównie wskazaniami tracka wgranego do zegarka. W terenie niewiele widać. -Hej, czy wy znacie trasę?- krzyczy ktoś za nami. - To ja się do was dołączę, bo przed chwilą zgubiłem latarkę!

Rzeczywiście, bez czołówki (a także z nią) zejście ze Skrzycznego nocą to sport ekstremalny. Przechodzimy najpierw przez jakąś budowę, skrajem głębokich wykopów. Potem ścieżka prowadzi krawędzią przepaści. Nawet z pomocą GPS-u udaje nam się pomylić drogę. Naszym poczynaniom przygląda się czarno- żółta osobniczka, która na dzisiejszą aurę raczej nie narzeka. 


salamandra zadowolona z deszczu

W pewnym momencie widoczność nagle się poprawia- zeszliśmy poniżej granicy mgły. W dole migoczą światła miasta. 

Radość miesza się w nas jednak z niepewnością- to miała być dla nas przecież dopiero połowa przejścia. Czas mamy dobry, więc nie mielibyśmy wątpliwości, gdyby nie nasze stopy, zmasakrowane po przeprawie przez bagna, strumienie oraz kamienną tarkę. W dodatku prognozy bynajmniej nie zapowiadają na najbliższe godziny poprawy pogody. 

Przechodzimy przez dmuchaną bramę oznaczającą metę, a wokół rozlegają się wiwaty.

- Jeszcze nie wiemy czy to koniec!- zaznaczamy ostrożnie, kiedy na naszych szyjach lądują medale. 

- Wszyscy, którzy mieli iść dwie pętle, zrezygnowali- komunikują nam organizatorzy z uśmiechami, które raczej nie zachęcają do kontynuowania wędrówki. Prosimy o chwilę czasu do namysłu, w którym pomóc może nam bigos oraz marcowe piwo. 

W końcu z ciężkim sercem ogłaszamy naszą decyzję- poprzestajemy na jednej pętli. W odpowiedzi ekipa Beskidy wyciąga kolejne medale- te za 136 km. - Nieeee!- bronimy się. - Na te nie zasłużyliśmy! Ale oni nie dają się zbić z tropu: To za inicjatywę!

Nie pozostaje nam nic innego jak zapewnić, że w takim razie wrócimy tu w przyszłym roku i wtedy już na pewno przejdziemy dwie pętle. Prosimy tylko o zamówienie nieco lepszej pogody :)

< następny post

poprzedni post >

Komentarze